Saturday, August 12, 2006

21.07 - Idziemy do McDonalda

21 lipca 2006, piatek

Rano pobudka tym razem milosciwie o 5 rano. Tradycyjnie idziemy na spacerek z dziecmi, gdy za oknem jeszcze szarawo. Tym razem skrecamy w lewo i idziemy osiedlowa droga. Dochodzimy do 'glowniejszej' ulicy, tam juz dalej sklepy, bank, a po drugiej stronie... co ci przypomina, co ci przypomina widok znajomy ten? Duza zolta literka M. Do tego napis, ze jest tam play place (miejsce do zabawy dla dzieci). Na razie jest za wczesnie, zeby tam pojsc. No i pora, zeby wrocic do hotelu na sniadanie.

Andrzej rano na uczelnie. Ma do zalatwienia mieszkanie i bank i lepiej, zeby dzieci (i zona) mu nie przeszkadzali.

Ja zostaje z dziecmi w hotelu. Umilamy sobie czas ogladajac bajki w TV: Bernsteins Bears i Caillou (nasz Kamyczek vel Kajtek). Bajki rozumiem. Gorzej z Murzynami. Przy trzeciej bajce Pelek wymieka i kaze wylaczyc TV. Ok - mi to odpowiada. Julka zasypia. Po 10 minutach jej spania wraca Andrzej, ze jest dla nas mieszkanie na ten miesiac i mamy zaraz tam jechac zobaczyc, bo wlasciciel za godzine wyjezdza. Julcia spi w czasie jazdy. Brazylijczyk jednak z polskimi korzeniami przy wysiadaniu chce byc grzeczny i zagaduje mala, co niestety ja budzi. Keep smiling Monika.

Dom - super. Okolica - jeszcze bardziej nam sie podoba.

Jedziemy do banku. Upal nieznosny. W programi podawali 84stF, ale jest tak goraco, ze wydaje mi sie, ze w st. C. Bank - jeden z wiekszych w USA WACHOVIA. I choc nazwa w sferze finansow nic mi nie mowi, to brzmi znajomo. (Walkowiak, Waszkowiak...)

Andzej w banku zalatwia swoje sprawy. A mnie i dzieci Brazylijczyk podwozi na plac zabaw dla dzieci. Przychodzi jakas grupa (kolonie?). Same Murzyniatka. Dzieci bawia sie osobno, Pelek 'widzi', ze mowia w innym jezyku.
Zabawki znajduja sie na ograniczonym kamiennym murkiem prostokatnym terenie, wysypanym igliwiem. Gdy siadam na kamiennym murku, okazuje sie byc... plastikowy.
Murzyniatka biegna do stolu, wychowawczynie wykladaja posilek. Wszystko robia w plastikowych rekawiczkach, pewnie takie maja procedury. Przed posilkiem - modlitwa.
Upal nie do wytrzymania.
Andrzej mial przyjechac za pol godziny, bez zegarka to 'na czuja' mija mi juz duzo wiecej. Idziemy sie przejsc z dziecmi, moze uda nam sie znalezc kawalek cienia.
W koncu przyjezdza Andrzej. Idziemy cos zjesc.

Do knajpy indyjskiej. Placi sie za... sztucce i mozna nakladac sobie na talerz ile sie chce i ile razy sie chce. Nic dziwnego, ze Amerykanie pozniej maja klopoty z nadwaga. Jedzenie tez niezle przyprawione - smiejemy sie, ze to po to, zeby za duzo jednak nie zjesc.
I jeszcze jedno zdziwienie, przynosza wode do picia, od razu z lodem. Tu sie nikt nie pyta, czy z lodem, czy bez. Pytanie nie mialoby sensu.

Po wyjsciu szukamy przystanku autobusowego. Przed nami budynek szkoly muzycznej, na murach, na gorze wypisane sa nazwiska slawnych muzykow. Na bocznej scianie jest nasz Chopin. Idziemy dalej. Nagle zatrzymuje sie samochod. To nasi Brazylijczycy, dobrze sie stalo, bo zawoza nas do hotelu.

Odpoczynek i idziemy do McDonalda.
W srodku jest klimatyzacja. Zreszta jak wszedzie. Podobno wszyscy, ktorzy przyjezdzaja z Europy na to marudza. Jest to jakies rozwiazanie problemu upalow. Klimatyzacja w domu, w samochodzie, kosciele, sklepie, knajpie. A ze z zalozenia masz samochod, ktory wszedzie Cie zawiezie, to upal jest kwestia wyjscia z samochodu i przejscia kilku metrow w sloncu. Tylko, ze przez klimatyzacje Pelkowi jest za zimno i chce wrocic do hotelu po sweterek.

My z Julcia zostajemy, ale, ze ciastka z jablkiem szybko nam sie koncza idziemy do sasiedniego budynku, gdzie jest ksiegarnia. Pierwsze wrazenie - ceny w miare przystepne, nawet w przeliczeniu na nasze. Duzo wieksze sa w 'amerykanskiej ksiegarni' w Galerii Mokotow. Druga w dziale Chrzescijanstwo obok siebie stoi biografia Jana Pawla II i zagadki sw. Graala, sw. Magdalena, Pan Jezus i krolestwo zalozone przez ich dzieci itp. 'rewelacje'. Zreszta powoli w Empikach panuje podobny styl, choc na razie tego typu literatura na razie jest w osobnych dzialach.
Cala polka o trudnych sprawach: o starzeniu sie, umieraniu, zalobie. Kolejna ksiazka z serii o mamach, ktore wychowywaly sie bez matki. Na mysl przychodza te dziewczyny, ktorych ksiazka dotyczy... Julka tradycyjnie wywoluje sensacje, nie ma nikogo, kto by na nia nie zwrocil uwagi. Mija mi milo czas, wracamy wiec do McDonalda.

Nasi panowie przy kasie, wlasnie przyszli. Idziemy do czesci, gdzie dzieci moga sobie pobiegac i poszalec w 'malpim gaju'. Jest troche dzieci i... chca sie bawic z Pawlem. Slysza, ze mowimy w innym jezyku: Spanish? no, Polish. Jest tu spora mniejszosc hiszpanskojezyczna i stad te skojarzenia. Jeden z bardziej odwaznych chlopcow pyta sie Andrzeja, jak Pelek ma na imie. Dalej nastepuje zmudne cwiczenia wymowy Pawel. Kolejne pytanie mlody czlowiek musi powtorzyc jeszcze raz, bo go nie rozumiemy, w koncu daje za wygrana, macha reka i podsumowuje tylko jednym zdaniem: never mind. (niewazne)
Za chwile przychodzi dziewczynka: czy moge sie pobawic z baby? Chce z Julcia. Nie ma sprawy.
Przy stolikach rodzice. Amerykanie maja nadwage. Co rusz wydaje sie nam, ze juz grubsza Amerykanka nie wejdzie, i co chwile sie mylimy. Wchodzi kolejna z 1.5 rocznym synkiem. Nie pojdziesz sie bawic dopoki nie zjesz wszystkiego. (W McDonaldzie, nic dziwnego, ze majac takie nawyki zywieniowe, wyglada sie pozniej tak, ze nam z ciekawosci wykreca szyje...)

Nasze wpadki jezykowe: przy zamawianiu big coca-coli (duzej) pani dostaje wytrzeszczu oczu i nie wie o co chodzi, chodzilo o large coca-cola. Frytki tez sa large.

Dochodzi 21. Czas wracac do domu i klasc dzieci spac.

1 comment:

ciocia_ola said...

He he ja to przerabiałam w Montrealu - tam też była cola large i popcorn, w kinie. A do tego jeszcze po francusku! Pamiętam tylko moyen :)