Monday, August 14, 2006

25.07 - poznajemy uroki kolei amerykanskich

25 lipca 2006, wtorek, Greensboro - Waszyngton
sw. Jakuba

O 8 ma przyjechac Chigogidze po nas i odwiezc na stacje.
Sniadanie, dzieci wyszykowac, spakowac sie.
O 8 zostaje mi tylko umycie naczyc po sniadaniu.

Zaczyna sie nasza wycieczka do Waszyngtonu. Z jednej strony - mozna by zostac w Greensboro i 'obadac' teren, z drugiej, pewnie bedzie kosztowac to wiecej wysilku, jedziemy dalej. Tak naprawde powoli zaczyna docierac do mnie rzeczywistosc, w ktorej sie znalezlismy, a dotrze... pewnie tylko w jakiejs czesci prez te 10 miesiecy. Byc moze to jedyna nasza okazja do zobaczenia Washington, DC.

Dworzec. Zaczyna sie od nadania bagazu, takie tutaj panuja zwyczaje, ze bagaz sie oddaje. Julka tez wchodzi na platforme, na ktorej kladzie sie walizki. Hej, mala, czy ty tez chcesz pojechac jako bagaz? Nasz pociag ma 15 min. spoznienia. Wejscie na perony jest zamkniete. Inaczej niz u nas. Mamy czekac w poczekalni. Na szczescie dworzec jest nowy, wiec czysty. ;)
Obok nas grupa niepelnosprawnych. Kazda osoba ma swojego opiekuna. Wygladaja normalnie, tzn. nie jak z pierwszych stron okladek kolorowych gazet: zwykly kucyk, krotkie spodenki, zmeczone twarze.
Oglaszaja, ze nasz pociag ma godzine spoznienia.
Czas powoli nam mija, Pelkowi Andrzej czyta, a ja sobie biegam za Julcia. W koncu wpuszczaja na perony. Przy wejsciu informuja nas (na jakiej podstawie?), ze mamy kierowac sie do 5 lub 6 sektora. Najwieksza niewiadoma stanowia dla nas miejscowki, bo o nich na biletach nie ma w ogole mowy. Na peronie okazuje sie, ze siadla sygnalizacja swietlna i pociag spozni sie o kolejna godzine. :D Cos mamy pecha do amerykanskich srodkow lokomocji.

Pociag. Przyjezdza pociag i tajemnica miejscowek sie wyjasnia. Wagon (ang. car) jest z 'lotniczymi' miejscami. Na poczatku kazdego wagonu sa fotele ustawione na przeciw siebie, czyli moga usiasc 4 osoby, ktore beda mogly sie widziec. Pan konduktor widzac, ze jest nas czworka wysyla nas na to poczworne miejsce. Julcia zasypia. Pelcio slucha "Biblii dla przedszkolakow". Na sasiednim poczwornym miejscu siedzi babcia z dwiema wnuczkami (Murzynki). Ta mlodsza ma ogromna ochote pobawic sie z Julcia - Baby, baby - wola. Pokazuje jej ksiazeczke o czerwonym kapturku, robi amerykanska wersje 'a ku ku' (peek-a-boo). Gdy pociag zatrzymuje sie na dluzej - przerwa na papierosa na zewnatrz. Mijaja kolejne godziny. Wszyscy jestesmy zmeczeni. Ide z Pelkiem do Warsa. Pelek za to energii ma za wszystkich. Nie biegaj. Do moich prosb dolacza sie ktos z obslugi: Don't run, walk. Mielismy byc o 17, dojechalismy po 20. Teraz czeka nas odebranie bagazu - kolejne 1/2 godziny czekania. O 21 zamykaja wszystkie stoiska z jedzeniem. Na to tez sie spozniamy. Gdy juz mamy wozek (nadany jako bagaz), na ktory musielismy pokazac kwitek z biletu dochodzi 21. Bez wozka z dziecmi trudno sie poruszac.

Taksowka. Idziemy na taksowke do hotelu. Przynajmniej tu jest wszystko ok. Tzn. prawie. Kierowca wyglada normalnie, przyzwoicie. Placimy kilkanascie dolarow (nocna taryfa, kazda osoba to oplata dodatkowa, kazda sztuka bagazu rowniez), Andrzej placi 100, bo nie ma drobniejszych a reszte dostaje z 20. Na szczescie szybko sie zorientowal, ze cos jest nie tak.

No to witaj miasto Waszyngton CD. Ogladane noca, przy swietlach samochodow, lamp, neonow - robisz wrazenie.

1 comment:

Anonymous said...

To Wars zawojowal juz koleje amerykanskie? W takim razie Pelek pewnie zamowil jajecznice, tak jak w ekspresie Warszawa-Berlin?