Sunday, August 20, 2006

28.07 - W doborowym towarzystwie

28 lipca 2006, piątek, Waszyngton

Gdzie idziemy? Na dziś mamy kolejne muzea na naszej liście do zwiedzania, ale do otwarcia została godzina i tak naprawdę decyzję, co robić podejmuje Paweł. Koniecznie chce iść do Air and Space Museum, nieważne, że kolejny raz. No to idziemy. Pod drzwiami spotykamy naszych sąsiadów z hotelu - małżeństwo z dwójką nastolatków. Tutaj po prostu idą wszyscy, o czym jeszcze bedąc w Polsce, nie wiedzieliśmy. Pół godziny po otwarciu muzemu zaczyna się lekcja pokazowa nt. dlaczego rzeczy latają. Prowadzi młody człowiek. Niedaleko nas siedzi mama z synkiem, nasza znajoma z busiku, również z hotelu. Chłopak pomaga w różnych doświadczeniach. Nam także lekcja przynosi nowe informacje. I podziwiam nauczyciela, bo z zapałem i entuzjazmem opowiada o fizyce. A prawdopodobnie, patrząc na rozpiskę ilości lekcji, robi to po raz n-ty.
A ja później prowadzę chłopaków do sali, gdzie są opisane planety, bo poprzednio tam nie dotarli. Najbardziej podoba mi sie boksik w kształcie walca, na ścianie rysunki namalowane przez dzieci a w srodku cztery monitorki i leci 'na okrągło' piosenka The Family of the Sun (Krewni Słońca, Słoneczna rodzina) - o planetach, gdzie każda zwrotka przekazuje jakąś informację o danej planecie.

Nasz główny cel. Ale my dziś chcemy zobaczyć coś innego - tzn. Biały Dom. Więc 'uciekamy' z muzeum kosmicznego i idziemy dalej. Upal daje sie we znaki. Nie wiem, kto wymyślił takie gorąco. Po drodze nowy budynek - poświęcony pamięci Regana. Jeszcze tylko jedna przecznica i będziemy. Stoimy pod płotem, turyści, pamiątkowe zdjęcia. Byliśmy, zobaczyliśmy... Wracamy do strefy muzeów, żeby zobaczyć następne cuda. Po drodze budki-szczęki, jakie kilkanaście lat stały pod Pałacem Kultury i Nauki w centrum Warszawy, a których dziwnym trafem nie można było się pozbyć. W budkach ubranka made in china i... hot dogi z polską kiełbasą.

Muzeum Historii Amerykańskiej. Pierwsza sala to... jeden wielki dom amerykański zmieniany na przestrzeni wieków. Ryciny, zdjęcia... Można sprawdzić swoje możliwości w roli praczki, czy raczej wyżymaczki prania. Piętnaście razy przekręcenie drążków, które mają imitować wyżej wymienioną czynność, sprawia, że się trafia do grona ekspertów. Mój Mąż ekspertem wielkim jest. Ja też. :D W wyżymaniu prania. Obok stoi wiadro pełne 'wody', tzn. za plastykową szybko jest coś, co sprawia, że wiadro jest ciężkie. Sprawdź, czy podniesiesz wiadro. Ok - z wysiłkiem, ale można podnieść i unieść. Dalej można przeczytać, że pani Smith musiała przenieść dziennie 28 takich wiader, żeby zrobić pranie. Idziemy dalej, kolejne ścian z dalszych lat. Na wprost wisi obraz Serca Pana Jezusa. Taki sam, jaki można jeszcze spotkać w domach góralskich. Ktoś kiedyś z miłości do Serca Jezusowego powiesił ten obraz u siebie w domu, ktoś w chwilach trudnych klękał przed nim i błagał Jezu, cichy i pokorny, uczyń serca nasze według Serca Twego... To zestawienie, czym ten obraz mógłby być, czym jest... Tak się składa, że dom, w którym 'pomieszkiwujemy' nie ma żadnych elementów religijnych. Nawet w hotelowym pokoju, w nocnym stoliku znajduje się Biblia. Przepraszam, pomyliłam, jest Pan Jezus, przyczepiony jako magnesik do lodowki, ktoś to chyba robił ręcznie, bo na magnesik składa się ukrzyżowany Chrystus, głowa, rozciągnięte ręce... dalej jakiś brokat i Myszka Miki.
W muzeum też można znaleźć salę poświęconą amerykańskim filmomm - są nasi znajomi z dzieciństwa, czyli Muppety. :D

Następna sala poświęcona jest prezydentom Stanów Zjedonczonych. Niektóre nazwiska oczywiście kojarzymy, niektóre, jakbyśmy słyszeli po raz pierwszy. I znów: zdjęcia, fragmenty filmów, przemówień, zagadki dotyczące rodzin prezydenckich. Zgadnij, dziecko, którego prezydenta to powiedziało... Suknia ślubna, zaproszenia... z pierwszego ślubu, który odbył się w Białym Domu. Suknie wieczorowe jednej z pierwszych dam (lata 20-ste XX w). Jest na co patrzeć. Kolejna sala - o pierwszych damach, niestety nieczynna wystawa. A w sklepiku obok więcej książek o tychże paniach niż o ich słynnych mężach. Jak to w starym porzekadle ktoś jest głową a ktoś szyją w zgodnym małżeństwie. ;) Kolejna sala to filmy fabularne z prezydentami w roli głównej.

I znów wystawa jesteśmy świetni i wspaniali, czyli Amerykanie i wojna. Druga wojna światowa zaczyna się parę lat później niż w naszych podręcznikach. Julce najbardziej odpowiadają guziki, którymi można kręcić, dusić. Uzyskanie niepodległości, wojna secesyjna, pokazane także na przykładach listów, pamiętników - wystarczy wcisnąć jeden z guzików. Z Julcią, która lubi tę zabawę nie lada wyzwaniem jest usłyszeniem wszystkich czterech fragmentów i to w całości, bo jak tylko tekst się załaduje, czy miną pierwsze fotki, to panienka już musi nadusić guziczek i wszystko zaczyna się od początku.

Gdy wychodzimy z muzeum, okazuje się, że Pełcio nie ma swojej czerwonej, ulubionej, kupionej swego czasu jeszcze w Zielonej Górze, czapeczki. W rzeczach zgubionych i znalezionych również nie ma.

Na dworzec jedziemy metrem. Po drodze mijamy grupę śpiewających amiszów. Pięknie, naprawdę pięknie śpiewają, stoją sobie z boku na trawniku, obok przechadzają się turyści. Po śpiewach jeden z liderów głosi kazanie z Pismem Świętym w ręce. Niektórzy przystają... Jeden przechadza się i rozdaje ulotki. Na stojaku za to do koloru, do wyboru... Są też w języku polskim. :) 3XF=Feminism, Father, Family... Chrześcijanin i TV... Woda Życia... Ta ostatnia to nazwa jednej ze wspólnot ze św. Jakuba w Warszawie ;).
Na dworcu jesteśmy o 15. Busik przyjeżdza o 15.30. Dziś tłok, bo aż 16 osób jedzie.

A dziś jedzenie 'gotowe' z mikrofalówki.

2 comments:

Anonymous said...

A w berlinskim Muzeum Komunikacji Pawel widzial dom przyszlosci: naszpikowany elektronika od samego wejscia, kuchnia reagujaca na rozkazy wydawane glosem, np. co do sposobu upieczenia pizzy, mniej lub bardziej chrupkiej.

Anonymous said...

Kochany Pawelku.
W dniu Urodzin samych radosci przez wszystkie dni oraz wielu atrakcji w czasie pobytu w USA
zycza Dziadkowie z Zielonej Gory.
Pozdrowienia dla wszystkich domowników