Sunday, August 20, 2006

30.07 - River Potomac

30 lipca 2006, niedziela, Waszyngton

Dwa łyki liturgiki, czyli Msza święta w wydaniu amerykańsko-włoskim. Rano jedziemy do centrum i na 10 na Mszę świętą. Niedaleko dworca jest kościół katolicki, włoski. Mały, ale wszystko wydaje się być 'na miejscu' i grać ze sobą. Piękna mozaikowa droga krzyżowa, w głównej nawie również mozaika przedstawiająca Matkę Bożą Różańcową - bo pod takim wezwaniem jest kościół. Tajemnice różańca widać też na witrażach. Przy wejściu informacja, że drzwi zostały ufundowane przez... tu lista fundatorów... z okazji roku jubileuszowego 2000, znaczek jubileuszowy. Dla nas, Andrzeja i dla mnie, ten rok zawsze bedzie kojarzył się z dniem 23 września i możliwością bycia wtedy w Rzymie.
Wchodzimy do kościoła kilka minut przed Mszą. Na ołtarzu stoi przygotowany kielich przykryty welonem, w naszych parafiach coraz większa rzadkość, choć Ogólne Wprowadzenie do Mszału Rzymskiego wyraźnie stawia wymagania, że kielich powinen być przykryty welonem. W Mszy bierze też udział komentator, jest procesja z darami, niosą świeccy. W każdej ławce śpiewnik i czytania na cały rok, coś w stylu naszego 'Oremusa', ale z oczywistych względów grubsze. I ludzie w czasie liturgii słowa mają otwarte te książki i czytają. Przy wejściu dostajemy też gazetkę parafialną - co niedziela nowy numer - głównie informacje o tym, co sie dzieje w parafii, jakiś komentarz do Ewangelii. Przy wyjściu można wziąć 'newslettery' - kartka a4 zadrukowana z obu stron, lub podwojne, razem 4 strony, minigazetki o zasięgu bardziej ogólnym niż jedna diecezja, poświęcone różnorodnej tematyce, od aborcji po katechizm. No i przy wyjściu stoi ksiądz i żegna się z każdą z wychodzących osób.

Na lody. Ponieważ jest niedziela, to Tata zaprasza nas na lody. W podziemiach dworca jest cały pas stoisk z różnymi jedzeniowymi atrakcjami. Pełek woli jednak makaron od lodów. A Monice przypada napój z owoców. Śmieszą nas Amerykanie, którzy dzielnie od rana 'dla zdrowia' poszli pobiegać w parku, a teraz przyszli 'coś przekąsić', co zupełnie wygląda na niezdrowe jedzenie.
Do stolika podchodzi bezdomny. Nie potrafię określić wieku.
Tu przy dworcu kręci się ich trochę. Jesteśmy tu codziennie, niektóre twarze już rozpoznaję. Bieda, starość i brak domu wszędzie wyglądają tak samo. Gdy czekaliśmy na busik przez ostatnie dni, codziennie mijaliśmy starszą panią, siedziała gdzieś na ławce czekając aż kolejny dzień minie, dziś gdy szliśmy do kościoła, spała niedaleko dworca. Jak zawsze w takich sytuacjach wraca pytanie, czy naprawdę nic nie można zrobić? czy naprawdę nic nie mogę zrobić?

Jedziemy autobusem wycieczkowym na starówke. Wysiadamy przy rzece i robimy mały spacer. Może wypożyczyć kajak? Ale że żadne z nas nie pływało kajakiem, to nie będziemy tutaj się uczyć? może rower wodny? ale po chwili okazuje się, że wypożyczalnia rowerów jest, tylko, że to nie wodne a zwykłe. W końcu decydujemy się na przejażdżkę stateczkiem po rzece.

Wracamy do centrum i do kolejnego muzeum - tym razem poczty. Wagon pocztowy, dyliżans, samolot pocztowy, wojenne listy, listy emigrantów, są nawet pisane po polsku, jeden można usłyszeć. Jedynie podpis, że listy z końca XIX wieku, w których Polacy-emigranci krewnym przesyłali bilety do Ameryki, aby mogli do nich dołączyć, z instrukcją obsługi, co należy zrobić, nigdy nie dotarły do adresatów, bo polski rząd je zatrzymywał, zadziwia. Polskiego rządu wtedy nie było. Jest też droga pocztowa przez las, obecnie autostrada A1. Ale największą atrakcję stanoi... ciężarówka pocztowa. Pełek przesiedział w niej prawie godzinę. Nigdy nie wiadomo, co się dzieciom spodoba najbardziej.

Wracamy do hotelu. Gdy busik rusza spod dworca, gdzieś niedaleko miga mi twarz bezdomnego, którego spotkaliśmy rano. Idzie powoli... jest upał. Mija nam leniwie popołudnie. Nagle Julcia przynosi nam buciki. W ten sposób 'powiedziała' nam, że chce wyjść na spacerek.

3 comments:

Anonymous said...

Wreszcie wiem, gdzie zostalo zrobione zdjecie z Pawlem w kapoku. Poczatkowo sadzilam, po kierownicy, ze to autobus. Ale ten kapok?

Monika said...

Ten kapok to atrakcja.

Anonymous said...

W berlinskim Muzeum Komunikacji Pawelkowi spodobal sie dylizans pocztowy. Niestety, nie mozna bylo do niego wejsc, bo byl rozlozony na czesci, ktore wisialy na linkach pod sufitem, zeby mozna bylo je dokladnie obejrzec z galerii. Prawde mowiac to Pawelek najdluzej gral w pilke z robotem.