Friday, January 26, 2007

Grudzien(2) - zdjęcia z pieczenia

A to nasze zdjęcia z pieczenia ciastek. Kocham piec ciastka. Kocham piec ciastka z moimi dziećmi. Dzieci też chyba lubią tę zabawę. Jak widać na obrazkach niżej 'pieczenie ciastek' może pójść w różnych kierunkach, często bardzo dziwnych i niespodziewanych dla 'starych' duchem.

Proszę zwrócić uwagę na uśmiech Pawła - nr 8!

Paweł zawsze dopomina się o tę najbrudniejszą robotę.
Poniżej za to seria zdjęć Julki próbującej surowego ciasta. Jestem okropna mama, bo pozwalam na takie bezeceństwa. Ale czyż Julek nie wygląda słodko?

Nasza główna 'miska' do wyrabiania ciasta, czyli aluminiowy gar jest też nakryciem głowy:



Julę na analogiczne zdjęcie jest dużo trudniej namówić:




... ale nie jest to niemożliwe.



Idzie sobie krasnoludek.



I szuka skarbów w garze.



I na garze gra.



Grudzien(2)

12/10 Niedziala

Dziś kolejna świeczka do 'zapalenia'. I tajemnica kapłańska, w której najprościej uczestniczymy przez modlitwę za innych. Wieczorem więc wymieniamy konkretne osoby, które polecamy Bogu. Do tego pieśni adwentowe. Bardzo mi zależy, żeby zachować charakter tego okresu, z podziałem na czas przygotowania na Paruzję jak i na czas przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Tak więc te najbardziej znane pieśni adwentowe zostawiamy sobie na dni po 17 grudnia. Ciekawe w ilu polskich parafiach nie śpiewano dziś Archanioł Boży Gabryjel...? Myślę, że w mniejszości. Dla mnie ten podział stał się bardziej jasny i bardziej czytelny poprzez Adwent z 2004 roku. Oto Pan Bóg przyjdzie, z rzeszą świętych k'nam przybędzie... Przyjdzie... nieważne staje się to, za czym tak często biegamy, czy będzie barszcz, czy uszka, gdzie spędzimy te święta, co kupić w prezencie, jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, a tu tylko tyle czasu zostało... Pan Bóg przychodzi mimo naszego nie myślenia o Nim. A ja pamiętam o świętych bliskich mojemu sercu, którzy też wtedy przyjdą: Ania, Kuba, Piotr, Małgorzatka, Adaś, Zosia, Tamara, Jacek, Dominika...


Tradycyjnie w Adwencie pieczemy z dziećmi ciastka - kruche, pierniki, z migdałami. Trochę będziemy mogli zjeść od razu, a reszta ląduje w pudełku i czeka na choinkę i Święta. Na samym początku pobytu tutaj kupiłam foremki do ciastek w kształcie pieska, kaczuszki i motylka i te kruche z cukrem, zamiast okrągłych, do których jestem przyzwyczajona, są takie 'dziecięce'. Ale i najwięcej radości to pieczenie przynosi dzieciom właśnie. Julka jest miłośniczką surowego ciasta - zupełnie jak Świnka w bajce o Misiu i Tygrysku. Pełek za to przy pieczeniu dopomina się o tę najbrudniejszą robotę, czyli wyrabianie ciasta. Siedzimy sobie przy stole i miło upływa czas... Czasami przychodzi pokusa, żeby pieczenie odłożyć na wieczór, gdy dzieci śpią, będzie czyściej, spokojniej, nie będę musiała mieć oczu dookoła głowy i 10 rąk do pilnowania składników, ale... nie to jest najważniejsze, gdy już razem bawimy się w kucharzowanie, to się zastanawiam, jak w ogóle mogło mi to wieczorno-samotne pieczenie przyjść do głowy...


12/11 poniedziałek

Paweł jedzie z Tatą na wycieczkę przedszkolną na wieś, będą jeździć na koniach. Fotoreportaż z tej wyprawy był niżej.


12/12 wtorek

Dziś odważyłam się przewijać dzieci – cudze dzieci. Jest to jedna z rzeczy, przy których asystują rodzice. Wszystko w porządku, nikomu krzywdy nie zrobiłam. Amerykański angielski w wydaniu dzieci poniżej drugiego roku życia wydaje mi się jeszcze trudniejszy niż w wydaniu murzyńskim – w co ja się wpakowałam?

Na dworze zakładam rękawiczki. Przybiega Jessie i prosi o nie. Wyciągam więc 'zapasowe', które mam w kieszeni, odpowiednie do jej wieku. Jennifer tylko się śmieje you silly girl, przecież jest ciepło. Mi nie jest ciepło w ręce. Zastanawia mnie tylko ta silly, bo to wręcz niepoprawnie politycznie. Pierwsze znaczenie ze słownika to tyle co głupia, ale zbyt często słychać to określenie w stosunku do dzieci właśnie, żeby nie zastanowić się nad tym, że może jest jeszcze inne znaczenie. I rzeczywiście, w kolejnych (dokładniejszych) słownikach znajdujemy, że tak się mówi do dzieci, gdy robią coś... śmiesznego.

Rano o 9 jest pierwszy snack (posiłek), ok. 12 lunch przyniesiony przez rodzica z domu, ok. 15.30 kolejny snack (podwieczorek). A że tutaj wszystko jest trochę inne, więc i to, co dzieci dostają wygląda inaczej. Rano więc dzieci dostały kawałek chleba z dżemem, naleśnik posmarowany masłem orzechowym, ciastko i sok; na podwieczorej był banan, ciasteczka w kształcie rybek i innych zwierzątek (Julciu look, look, look tutaj jest hipcio, zjedz proszę hipcia...), do tego paluszki, plasterek ogórka, marchewka i sos tatarski.


12/14 czwartek

W przedszkolu znów pani od muzyki, tym razem ma ze sobą gitarę. Dzieci 'grają' na patykach i bębenkach. Julka w ogóle bardzo lubi grać – najczęściej jeśli wybiera jakieś zabawki to albo grające, albo na których można grać.

Już po zajęciach pytam się Jennifer, czy można gdzieś znaleźć teksty tych piosenek, odsyła do sieci. Nie udaje mi się ich znaleźć, jak Suzane wróci po przerwie, to się dopytam dokładniej.

Gdy Julia zasnęła poszłam zobaczyć, co u Pawła. Czytam mu książeczkę o małym króliczku. Gdy skończyłam czytać, spytałam: Chcesz, abym jeszcze została? - Tak. Wiem, że to przedszkole to dobra rzecz, wiem, że jest naprawdę dobre i wiem, że to też trudne doświadczenie dla dzieci. I podziwiam Pawła, bo on bez kompleksów mieszaniną polskiego i angielskiego (albo tylko polskiego) ustawia swoich nowych kolegów.

A dziś po południu dzieci dostały bułkę zrobioną a la pizza, posmarowaną pomidorowym sosem i posypaną tartym serem. Julka zjadła połówkę – jak na jej 'niejedzenie' to uważam, że dużo. Tak notuję sobie te 'inności', ale przynajmniej nie wyleci z głowy, a część rzeczy może się kiedyś przydać.

Ja dziś odkryłam jeszcze jedną dziewczynkę w grupie u Julki. Jorja okazała się jednak należeć do płci pięknej. Zawsze mnie dziwiło, dlaczego mama tego chłopca zakłada mu ubranka np. z różowymi akcentami. Poniekąd tłumaczyłam sobie, że to są Stany, ale dziwne to było. A dziś mi się zagadka rozwiązała.

Wieczorem przyszli do nas nasi Brazylijczycy. Bardzo miły wspólny wieczór. Ponieważ Daio lubi pierogi, więc jako jedno z dań były i one. Robię je po raz drugi w życiu. Ale największym miłośnikiem pierogów jest.... Pełcio. Dokładał i dokładał. Zrobiłam ich tyle, że jutro będzie mógł wziąć je znów do przedszkola. Znów – bo dziś dzieci miały na lunch, Julka zjadła swoją porcję b. szybko, ja sprzątałam zabawki i jak wróciłam, to ona już ich nie miała.


12/15 piątek

Odprowadziłyśmy dziś z Julką rano Pawła do przedszkola i wróciłyśmy do domu zahaczając o piekarnię. W piekarni dosiadłyśmy się przy stoliku do... Węgierki. Przyjechała tutaj za pracą, na Węgrzech zostawiła nastoletniego syna. Chciałaby tu zostać, ściągnąć chłopaka tutaj. Jest z 10 lat starsza ode mnie. Bardzo miłe spotkanie, na koniec proponuje podwiezienie do domu, tak więc jedziemy.

Tuesday, January 23, 2007

14-21.01

14 stycznia, niedziela

Jesteśmy w 'ciepłych krajach' - dziś 20 st. C. Na spacer idę na krótki rękaw. Tubylcy przyznają jednak, że taka pogoda o tej porze roku to rzadkość. U nas niemożebne, żeby w połowie stycznia były takie temperatury.

15 stycznia, poniedziałek

Dziś tu wolne z okazji dnia Martina Lutera Kinga, juniora. Tata więc nie idzie do pracy, Mama do szkoły, a dzieci do przedszkola... siedzimy razem w domu. Czuję się, jakby była przedłużona niedziela.

18 stycznia, czwartek

Dziadek miałby dziś 93. urodziny.
Od rana niespodzianka, bo za oknem śnieg. A jeszcze kilka dni temu było tutaj 'prawie' lato. Pełcio przeszczęśliwy. Ciekawe, czy Julcia pamięta zeszłoroczne 'białe szaleństwo'?

Noc jakaś koszmarna, dzieci są podziębione. Julka budzi się dosłownie co godzinę z kaszlu. Po jakimś czasie mówię basta i nie noszę Julki. Biedna, nie potrafi zasnąć. W końcu udało się ją jakoś przekonać do położenia główki na poduszce. Żal mi jej, ale moich pleców też mi żal.

19 stycznia, piątek

Imieniny Dziadka... Przez cały dzień wysyłam w niebo tysiące uśmiechów i całusów.

Dziś wieczorem Tata usypiał Julkę, ja zostałam przy Pełciu.
- Opowiedz mi coś jeszcze...
- A co chcesz?
- A co sobie wymyślisz.

20 stycznia, sobota

Pełcio od rana się budzi i buzia mu się nie zamyka.
- Mamo, mamo opowiem ci łańcuch pokarmowy. Rekiny zjadają wieloryby, wieloryby zjadają orki, orki zjadają pingwiny, pingwiny zjadają foki, foki zjadają ryby a ryby zjadają plankton. - przyznaję się bez bicia, że nie zawsze nadążam za tokiem rozumowania synka. Oczka zaspane, uśmiech nie schodzi z twarzy i dalej ciągnie:
- Rekin musi zjeść wieloryba w kawałkach, bo nie da rady całego. I jeszcze, jak mu się ząb ułamie, to spada na dno oceanu. A tam są żabnice. Wiesz mamutku?

Najpiękniejsza pobudka, jaką można usłyszeć, nieprawdaż?

Tata ma dziś dyżur w przedszkolu. Należymy do komitetu 'od grabienia liści' na placu zabaw. Andrzej dostaje więc motykę do ręki i dzielnie rozpulchnia 'drewienka' pod huśtawkami. Gdy wrócił do domu, to na rękach miał bąble. I mnóstwo do opowiadania o amerykańskich towarzyszach robót motykowych.
Był tata Emmy (z grupy Pełciowej). Marudził, że mieszkanie mają źle rozłożone, bo Emma nie ma osobnego pokoju do zabawy. Mają trzy razy więcej powierzchni niż my. I jedno dziecko.
Był tata - teraz nie pomnę czyj - który się pytał, czy Andrzej jest architektem, bo Pełcio w przedszkolu cuda buduje. Fakt, w przedszkolu są drewniane duże klocki (b. duże). Paweł często w nich siedzi i to, co potrafi stworzyć jest niesamowite, wszyscy go za to chwalą. Myśmy się przyzwyczaili do tego, że on bawi się klockami, że potrafi cuda zbudować (choć czasami nawzajem się podejrzewamy, że ktoś mu w tych budowlach pomagał, co jest nieprawdą), że na dwie godziny potrafi zniknąć.
Była też mama Jake'a, z młodszej grupy, który b. lubi Pawła, często razem się bawią na dworze.
Wszyscy mówili achy i ochy o Pełciu. My tu chyba często wychodzimy na dzikusów, bo tak 'po amerykańsku' nie potrafimy wychwalać innych. Jeszcze trochę czasu zostało, żeby się nauczyć.

Wieczorem Pełcio przeżywa dyżur Taty i z trzy podziękowania z tego dnia, w trakcie modlitwy, wiążą się z 'motykowaniem'.

Thursday, January 18, 2007

Grudzien(1) - zdjęcia

9 grudnia 2006, sobota



Julka - kilka dni temu skończyła 17 miesięcy


A tu Julka sobie tupta.



A tu zdjęcie Julki z daleka.



A my sobie z Pełkiem gramy w piłę. Z Julcią zresztą też. Paweł stoi na bramce i broni.



Podwijam kiecę i lecę!



Skaczę! Biegnę! Cieszę się!



Pełcio pod kątem. (Dobrze, że nie 'w'.)



Mama z piłką pod kątem.



I strzał!



No ładnie, Pełek biega za piłką, mama za Pełkiem, coby mu ładne zdjęcie zrobić a Jula w tym czasie myk myk i do wyjścia. Czekaj! Idziemy z tobą! Julaaaaaaaaaaaa!




Artystyczne zdjęcie autorstwa Pawła.



A to nasz akademik w wydaniu artystyczno-pełkowym.
Miłego wykręcania głowy.

Grudzien(1)

12/2 sobota
Wieczorem Tata wraca do domu. Dzieci już śpią, posprzątane... cisza ogarnia wszystko... Czekam.

12/3 Pierwsza Niedziela Adwentu
Robimy dziś z dziećmi naszą adwentową 'wystawkę'. Nie możemy tutaj palić świeczek, bo nie pozwalają na to przepisy przeciwpożarowe, więc możemy zapomnieć o wieńcu adwentowym. A pamiętam, jak Pełcio przy codziennej modlitwie wieczornej gasił świeczki i ile mu to przynosiło radości i... czegoś mi żal. Robimy więc zastępczy wieniec. Rysujemy świeczki, wycinamy z papieru i przyklejamy do drzwi, co niedzialę będziemy 'zapalać' kolejną świeczkę, czyli przyczepiać również papierowy płomyczek. Na bezrybiu i rak ryba. Liczy się sens i wewnętrzne nastawienie a nie to, co widać. Z Pełciem robimy również drabinę, każdego dnia gwiazdka będzie schodzić o jeden szczebelek, żeby pokazać jak blisko już zostało do Bożego Narodzenia.

W tym roku Adwent w praktyce ma tylko trzy tygodnie, korzystamy więc z podpowiedzi Gościa Niedzielnego i kolejne tygodnie będą nam mijać na rozważaniach nad potrójną misją Chrystusa: proroka, kapłana i króla. Rysujemy sobie świeczki i tłumaczę Pełkowi, co oznacza księga, co stuła, co korona. Opowiadam, jak ta potrójna misja odbija się w liturgii: słowa, ofiary i uczty. I co to wszystko oznacza w praktyce w naszym codziennym życiu. Namaszczenie na proroka, kapłana i króla każdy z nas otrzymał w sakramencie Chrztu. Za kilka dni będziemy przeżywać rocznice chrztu Pełcia, Julki i Łucji. Te trzy tematy ileś razy już się pojawiały, zawsze wracało też wtedy pytanie, co zrobić, aby ta teoria nie była tylko teorią, ale życiem właśnie. Co to znaczy być prorokiem, kapłanem, królem tu i teraz w mojej rzeczywistości? Jest wiele z tych Bożych spraw, które są dla mnie teoria, które potrafię przyjąć rozumem, ale nie sercem, i które w praktyce nie przekładają się na konkrety.

Pełek jutro idzie pierwszy raz do przedszkola. Napisał sobie na karteczce, że wstaje o 5 rano. Kartkę przyczepił koło łóżka na parapecie, obok dwa swoje “szczęścia” i idzie spać.

12/4 poniedziałek
Dziecko ulituj się nad swoimi starymi rodzicami. Jest piąta rano... Pełek dotrzymał słowa, obudził się o piątej, no bo on idzie dziś do przedszkola. Andrzej przesiedział ileś godzin razem z Pawłem. Jak to będzie? Czy znajdzie sobie kolegów i koleżanki? A co z barierą językową? A jak pani?

Bardziej chyba boimy się my niż on. I tego Pełciowi zazdroszczę.

12/5 wtorek
A dziś kolejny pierwszy dzień w przedszkolu – tym razem dla Julki i dla... mamy. Bo ja też tam chodzę i tam pracuję w ramach wolontariatu. Jak my sobie damy radę?

Julka chętnie idzie do zabawek, ale mamę musi mieć w zasięgu wzroku. Gdy idę do Pełcia zobaczyć, jak on sobie radzi, to zaczyna się płacz. Rozumiem, nowe miejsce, nowi ludzie. To wszystko nie jest takie łatwe. A na dodatek, jak ma sie niewiele ponad rok...

Wszyscy Julcią się zachwycają – ale ona to potrafi rozsyłać uśmiechy...

Dzisiaj nie zostałyśmy na spanie z Julką, wróciłyśmy do domu. Dla niej i dla mnie cały dzień to by było za dużo.

12/6 środa

Rano dzieciaki znajdują pod poduszką prezenty.


Za to wieczorem przychodzi Adrian i razem spędzamy wieczór. Przygotowałam m.in. karpatkę, ale daleko jej do doskonałości wypieków mojej Mamy. Nie wiem, czy to moje dwie lewe ręce do tego ciasta, czy to sprawa składników, czy to, że wszystko robię ręcznie (nadal nie mam miksera).

12/7 czwartek
Dziś przedszkolny sukces – Julka zasnęła, siedziałyśmy przy niej z Jennifer (przedszkolanką), ona ją głaskała po główce, mówiła swoje zaklęcia po amerykańsku i... mała zasnęła.

To, co mi się podoba, to to, że dzieci przychodzą z dworu, jedzą obiad i już w czasie obiadu leci 'usypiacz' czyli nagrany szum morza, do tego płyta z kołysankami z różnych stron świata. Dzieci kładą się na leżaczkach, przy niektórych trzeba trochę dłużej posiedzieć, ale generalnie zasypiają same. Dla mnie to dziwne, choć może nie powinno dziwić, może właśnie tak jest normalnie?

Julcia śpie, więc idę do Pawła. Czytamy sobie książeczkę o dwóch świnkach, które mieszkały razem. Jedna z nich była domatorką a druga chciała podróżować. Każda strona to jeden miesiąc, świnka podróżniczka opisuje, gdzie jest i co robi (Paryż, Włochy, Antarktyda, Indie, Afryka...) w danym czasie, a na sąsiedniej stronie widać, co robi domatorka. Przy listopadzie, w jednym z pokoi hotelowych śwince podróżniczce robi się smutno i tęskno za domem, uświadamia sobie, jak jest daleko od niego, czas wracać do domu. Czuję jak mi drży głos. Pełkowi też nie jest łatwo – nowe miejsce, nowi ludzie... niemożność porozumiewania się. Jest dzielny, bo codziennie idzie tam z wielką ochotą, ale widzę, że bawi się sam... Rozmawiałam z nauczycielką i mówiła, że Paweł cały czas nawija po polsku... do siebie i do innych dzieci. Kończymy więc czytać książkę o świnkach, w grudniu świnka wróciła do domu a jej przyjaciółka wcześniej oczywiście posprzątała cały dom, przygotowała uroczystą kolację. Śpij Pełku, kocham cię... ja też cię kocham mamutku – szepcze Paweł. Zaciska mocno oczy. Nie wiem, czy to jego metoda na zaśnięcie, czy na to, żeby się nie rozpłakać. O dziwo Paweł potrafi przespać 2-3 godziny w przedszkolu. Przecież on od dwóch lat nie spał w ciągu dnia.

Dziś jest też Musical Thursday – przychodzi Suzan i śpiewamy, jedna piosenka jest podobna do tej o tęczy, kolory idą trochę inaczej i jest o liściach (bo to jesień ;) zimą), ale melodia ta sama. A ponieważ zbliża się żydowskie Chanukah, więc jedna z piosenek jest związana i z tymi dniami. Pierwszy raz mam w ręce dreidel, który służy do gry. Na każdej ściance literka alfabetu hebrajskiego... dla mnie tylko obrazek, za którym kryje się nieznana treść. Tak więc puszczamy dreidle(???) na bębenkach i śpiewamy piosenkę o nich. Uh, oh... wszystko rozumiałam.

12/8 piątek UROCZYSTOŚĆ NIEPOKALANEGO POCZĘCIA
Idziemy do kościoła na 12, siłą rzeczy tylko z Julką. Panienka sprawia nam niespodziankę, bo całą Mszę przesiedziała. Chyba pierwszy raz w życiu. W sąsiedniej ławce rodzina z 6 dzieci. Jejku, jak pięknie i normalnie wszyscy wyglądają. A u nas moda na małodzietność... rodzina z trójką należy już do wielo...

12/9 sobota

Dziwny ten grudzień... słońce świeci jak w październiku... Idę z dzieciakami na spacer, bierzemy kamerę, żeby napstrykać trochę zdjęć.

Tuesday, January 16, 2007

16.01. Urodziny

Dzisiaj miałoby urodziny jedno z moich dzieci, gdyby wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć... Dziwne uczucia we mnie, bo pamiętają obcy ludzie... tylko obcy...

Za to we wczorajszej "Rzeczpospolitej" poszedł artykuł o zmianach w prawie:
Bliscy zdecydują, czy pochować dziecko.

Saturday, January 13, 2007

07.01 - 13.01 Sierotka Marysia

7 stycznia 2007, Uroczystość Chrztu Pańskiego, Niedziela

To w Polsce, bo tu "Trzech Króli", uroczystość przeniesiona na poniedziałek. Jest to święto patronalne Ruchu Światło-Życie. Jak ktoś był w Krościanku na Kopiej Górce, w Centrum Ruchu, w kaplicy Chrystusa Sługi, to miał szanse odkryć, jak wiele znaków łączy się z tą jedną z Tajemnic Światła. I znów wracają pytania o potrójną misję: proroka, kapłana i króla.

W naszym kościele odkrywam dziś naczynie(?) na wodę święconą. Wygląda prawie tak samo, jak dyspozytor z sokiem, na dole kurek, jedyna różnica, że nie jest to plastykowy pojemnik, ale metalowy. Ciekawe, czy takie cudo by u nas przeszło? Z dzieciakami biegniemy do żłóbka, ostatni raz w tym roku liturgicznym. Julka po swojemu nazywa zwierzątka... Po Mszy świętej idziemy na pączki do szkolnej stołówki. Andrzej marudzi, że się alienuję i siadam gdzieś z tyłu. To idziemy bliżej wszystkich. Po jakimś czasie ktoś zajmuje nasze wyalienowane miejsca. Okazuje się, że to znajomi z przedszkola. Jojo - kolega z pełciowej grupy, jego siostra i tata. Kojarzymy tylko mamę. Idziemy więc zagadać. I kto się tu alienuje?

8 stycznia, poniedziałek
Amasne latinam? Latinam amo! Dostałam 97% za egzamin. Tym razem nie było dodatkowych zadań, za które można było uzyskać dodatkowe punkty. W grupie kilka znajomych osób z poprzedniego semestru. Miło znów wrócić do pracy, bo wiedza niestety szybko ucieka z głowy... za szybko.

9 stycznia, wtorek
Dziś dyżur w przedszkolu. W pewnym momencie, gdy był lunch u roczniaczków przyszedł tata od czterolatków i powiedział, że Paweł jest naprawdę smutny. Pobiegłam do Pełcia a to naprawdę smutny znaczyło tyle, że Pełcio siedzi na swoim materacyku i chlipie. Jakoś udało mi się go uspokoić, ale nie powiedział, dlaczego płacze. Ana - mama, która miała tam dyżur - też nie wiedziała. Anie za to podziękowałam za cudowny czas spędzony na imprezie urodzinowej. To sobie powtarzałam przez cały czas, że bardzo głośno mam podziękować, tak jak w zwyczaju mają to Amerykanie.

Ale, żeby nie było smutno, to poniżej znajduje się praca, którą dziś Pełcio wykonał w przedszkolu, jak widać rośnie nam mały artysta. Zresztą każde dziecko jest artystą.

Tego dnia odnieśliśmy jeszcze jeden sukces, tym razem nie artystyczny. Julka po spaniu została sama w przedszkolu, o 17 dzieci z przedszkola odebrał Tata. Wychodziłam i szłam korytarzem do drzwi tylko z myślą, żeby nie usłyszeć płaczu Julki, bo jak usłyszę, to oczywiście pęknę i wrócę. Nie usłyszałam. W ogóle nie zapłakała. A po powrocie do domu, to przybiegła i się pięknie przytuliła. Zuch dziewczynka.

10 stycznia, środa
Dziś odprowadziłam Pawła do przedszkola a tu Niki - dyrektorka - zaproponowała, żeby przyjść na parę godzin i pomóc. Ashley, opiekunka z Pawła grupy, 31.12 wyszła za mąż i jest w podróży poślubnej. Pojechała do Europy! Wraca za tydzień i będzie łatwiej, jeśli idzie o opiekę nad dziećmi.

Tak więc o 14 grzecznie się meldujemy z Julką u czterolatków. Przysiadłyśmy sobie przy Pełku. Gdy Paweł się obudził, to dzieci na przywitanie pięknie się przytuliły. Pełcio naznosił siostrze mnóstwo zabawek i poszło.

W grupie u Pawła jest Arie, w życiu nie widziałam tak cichutkiego i tak zamkniętego dziecka. Siedzimy razem przy tablicy i rysujemy. Jedyne słowo, które od niej usłyszałam to "yes", na pytania, gdzie odpowiedź powinna być "no" odpowiada cisza. Za to na placu zabaw bawiła się z Pawłem. Gdy Pełcio wziął rowerek, i na dokładkę Julkę, bo rowerek dwuosobowy, to siedziała z boku, smutna i czekała aż wróci... Zagadkowa dla mnie ta dziewczyneczka.

Po południu dyżur miała mama Jovana (w grupie Pawła) i Ericha (u Julki). Trochę sobie porozmawiałyśmy.

I proszę zgadnąć, kto pierwszy siedział przy stole, gdy był snack time? Julka! Wcinała żółty ser, popijając mleczkiem. I cały czas prosiła o dokładkę. W pewnym momencie dosiadł się Jojo i Denis. Jojo szczery do bólu - jeden ząb ci wystaje, dlaczego?

11 stycznia, czwartek
Kolejny sukces: zostawiłam rano Julkę i wróciłam na obiad. Jula siedzi przy stole i je makaron z sosem pomidorowym. Policzunie, bródka i nosek są całe pomarańczowe, makaron jest na bluzie i na spodniach, a nasza panienka chwyta jak dama po jednej nitce i zajada. Zasnęła o pierwszej i spała do trzeciej, wstała jako ostatnia.

12 stycznia, piątek
Dziś od rana mamy dużo rzeczy do załatwienia. Jedziemy do Friendly Center, bo w okolicy jest lekarz naszych dzieci. Do przedszkola wymagane jest badanie. Idziemy więc najpierw na smoochies, żeby czas, który został do wizyty, jakoś dzieciom wypełnić. Podpatrujemy, jak oni to robią: lody, banan, do tego owoce, sok, jakieś dodatki. Taki duży kubas to by mi wystarczył i na całe śniadanie.

W przychodni tym razem wszystko na czas, najpierw przemiła pielęgniarka, później przemiły lekarz. Najbardziej lekarz podoba się chyba Julce, na jej problemy z zatwardzeniem zalecił picie soków a ograniczenie mleka, hi, hi... Wychodzimy z gabinetu, a Julcia pięknie zalewa się swoim napojem. W efekcie spodnie mokre lądują w wózku, a ja z Julą na rękach idę na przystanek. Tata z Pawłem idą na nóżkach do przedszkola. Eh tam, takie życie...

13 stycznia, sobota Sierotka Marysia

Dziś kolejna wycieczka - znów z p. Walker i Sebastanem, znów w góry, znów tylko Tata i Pełek, ale Jula jest za mała na takie wyprawy. Zdjęcia wkrótce. Najlepszy Pełcio, bez kompleksów opisuje p. Walker jak działa wulkan it bulgots. Pięknie - pamiętał o s na końcu dla l. poj.

Myśmy z Julką też miały atrakcje i też spore. Poszłyśmy na plac zabaw, na dworze ciepło, nawet bardzo, dzieciaki biegają bez kurtek. Julka zjeżdża ze zjeżdżalni, ja z nią, udaję, że to dlatego, że to Julka mi 'każe' pokazując ręką, że mam zjechać, ale radości mam też tyle, co ona. Dozwolone do 18 lat...
Wracamy do domu... a tu niespodzianka. Nie mam klucza. Ja już świat widzę na żółto. Nie mam zielonego pojęcia, czy klucz zgubiłam na placu zabaw (wyciągałam na pewno z kieszeni zegarek), czy może tylko 'został' w domu. W kanciapie nikt nie siedzi, tak więc nie ma do kogo się zwrócić po pomoc. Jest numer telefonu, pod który należy dzwonić, ale ja nie mam telefonu, nie mam karty, nie mam na kartę... zgroza. Nie wiem, kiedy nasi panowie wrócą, równie dobrze mogą wrócić za godzinę, jak i za 5. Na szczęście mam dobrych sąsiadów... tylko, że nieobecnych. Pukam od drzwi do drzwi, żeby ktoś mi pomógł. W końcu ktoś otworzył drzwi, jakaś dobra dusza, bo podzwoniła, gdzie chciałam i się dogadała - za mnie - żeby ktoś tu przyszedł. Po kilku minutach przyszła dziewczyna, podpisałam papierek, że jestem świadoma, że trzy unlocki grożą karą pieniężną, ta wyciągnęła pęk kluczy i... wpuściła mnie do środka. Klucze, moje klucze, leżały sobie przez ten czas na szafce, na swoim miejscu. Nic tam, sierota ze mnie i tyle.

Pojechałyśmy z Julką do najbliższego sklepu i gdy już wracałyśmy ktoś na parkingu zaczął do nas machać. Nie wiem, kto, ale zgodnie z tutejszymi zwyczajami odmachuję - bardzo entuzjastycznie. Podchodzę do samochodu, bo tu grzech w takiej sytuacji nie podejść, a tu... p. Walker we własnej osobie. Właśnie przywiozła naszych bohaterów do domu. Iście po amerykańsku zaczęłam wychwalać jej dobroć, uprzejmość i że to dzięki niej Andrzej i Paweł, czego jestem pewna, mieli super wyprawę.

Wieczorem leci na TravelChannel film o Alasce, dzieci wykąpane, kolacja zjedzona i rozsiadamy się jak w kinie. Tylko popcornu brakuje. Wróć - Andrzej ostatnio czyta książkę o jedzeniu i popcorn pewnie jest już zabroniony do końca naszych dni. Eh, życie... Ale na poważnie, co rusz podaje mi Andrzej co ciekawsze fragmenty do poczytania. Powtarzam mu, żeby wpisał to tu do blogu, ale na obietnicach się kończy. Wiedzieliście np. że hamburgery kupione w tych różnych fast foodach nie psują się? tylko można je zasuszyć? są tak nafaszerowane chemią... Albo to, że frytki w McDonaldzie były smażone na wołowym tłuszczu, ale po protestach wegetarian przeszli na roślinny tłuszcz, tylko... że już nie smakują tak jak dawniej, więc znaleziono sposób i na to, dodano ekstraktu o smaku poprzedniego tłuszczu. Kiedyś jednego b. grubego pana po śmierci kremowano. Z maszyny do kremacji wypływał sobie tłuszcz i 'pachniało' dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy się mija jakiś dobytek z hamburgerami i frytkami. Codziennie Andrzej zarzuca mnie tego typu ciekawostkami.
A wracając do filmu o Alasce, teraz Pełek to chyba sam kupi te bilety na Alaskę (na razie opowiada, że Tata kupuje), piękne zdjęcia, piękne widoku, piękne zwierzęta i dzika, b. dzika natura. Mnie też kusi, żeby tam pojechać. Pełcio coraz więcej rozumie z tego, co słychać z telewizora, czasami mam wrażenie, że słyszy więcej niż my.

Sunday, January 07, 2007

06.01 - Epifania

Uroczystość Objawienia Pańskiego (w Polsce), sobota

Dziś Uroczystość Epifani, czyli Objawienia Pańskiego popularnie nazywane Trzech Króli - ale to w Polsce, bo tutaj przeniesione zostało na najbliższą niedzielę po 6. stycznia. Dzisiaj mamy więc zwykły dzień w okresie Bożego Narodzenia. Zwykły i niezwykły, bo zapowiadają 20 stopni, bo Pełcio idzie na urodziny do Caroline, bo wkoło ogrom oznak budzącej się przyrody.

Tata z Pełciem od rana jadą do sklepu po prezent dla koleżanki z przedszkola, a ja z Julcią idziemy sobie na spacer po kampusie.

To są zdjęcia zrobione pod Taty pracą.



To też - widać zielone wciąż liście. O białej zimie chyba można tylko sobie pomarzyć.



A to macoszki przy pomniku Minerwy.

Dalej poszłyśmy sobie pod bibliotekę i pod pomnik pierwszego rektora uniwersytetu, tam też rosną bratki.




Dalej idziemy w okolice pracy Katie (żony p. Chigogidze), w kierunku Tate Street, a tam krzew obsypany kwiatkami:


I już pod samym akademikiem, prawda, że można się poczuć, jakby to była wiosna? W środku zimy? W styczniu, w polskich "Trzech Króli"... Julcia była dumna, bo mogła potrzymać kamerę w czasie drogi od jednych kwiatków do drugich, sama pokazywała, którym kwiatkom jeszcze zrobić zdjęcia:



To tyle ze spaceru, Tata z Pełciem wrócili z zakupów razem z grą i z hełmem strażackim. Tak się składa, że w tym miesiącu jest Narodowy Dzień Nakrycia Głowy i wszystkie dzieci do przedszkola przychodzą in hat (w kapeluszu). Tak więc śpiewamy piosenkę o strażaku (takiej już się tu mama nauczyła) i biegamy z hełmem na głowie, wszyscy po kolei.

Po południu Pełek i Tata jadą na urodziny do Caroline. Urodziny są... na sali gimnastycznej, gdzie organizowane są birhday party dla dzieci. Obowiązuje strój sportowy. Pełcio jedzie więc w swoim francuskim stroju piłkarskim, które po prostu kocha. Skoki, trampolina, wieża z opon... to tyle, co mi się udało usłyszeć po powrocie moich panów. Było też kilka mam z przedszkola. One przeżywają, bo w tym roku kończy się przedszkole i idzie się do kindergarten, naszej zerówki czy może bardziej szkoły. Stały więc i omawiały, co i gdzie jest i co która zerówka oferuje. A tam wszystkie zajęcia są po hiszpańsku, czy tylko niektóre? (Jest tu mniejszość hiszpańskojęzyczna, która w ostatnich latach b. się rozrosła i coraz częściej przy szukaniu pracy znajomość hiszpańskiego jest tu wymagana, tak więc ten hiszpański jest taki przyszłościowy.) A ile zajęć? A ile godzin gry na instrumencie? A są zajęcia artystyczne... Dociera do mnie, jak bardzo wszyscy rodzice są podobni i jak bardzo daleko nam do ichniejszych możliwości, nawet Warszawa, która może pochwalić się różnymi przedszkolami, w zestawieniu z Greensboro odpada daleko w tyle. Ale jest to tylko i wyłącznie sprawa tego, żeby znalazł się ktoś, kto będzie chciał to wszystko zaoferować i w Polsce... Tylko, że u nas panuje myślenie, to sobie poczekajmy aż ktoś nam to zrobi i poda na tacy.

W czasie nieobecności pełciowo-tatowej poszłyśmy sobie z Julcią na kolejny spacer, w pewnym momencie było koło nas 6 wiewiórek. Już nas nie dziwi, że nie boją się ludzi, że sobie tutaj biegają, że jest ich tyle.

Jula zmęczona zasnęła w ciągu dwóch minut, Pełek też w miarę szybko. A tak sobie nasze maluchy słodko śpią:



Saturday, January 06, 2007

Zdjęcia z wycieczki w góry

Trochę zdjęć z wycieczki w góry...




Pełcio na górze.



Z p. Walker i Sebastianem (Niemcem) - miła pogawędka.


Pełcio spogląda w przepaść, w tym tygodniu był u amerykańskiego fryzjera, a dokładniej Koreańczyka - prawda, że widać?


Jestem na górze!


Wieża pożarnicza, która była celem wycieczki.









W życiu bywa pod górę...






Pełcio całą drogę szedł na własnych nóżkach i to dość sprawnie, tutaj na zdjęciu widać, jak wbiegał pod górę.













Pamiątkowe zdjęcie wszystkich uczestników wycieczki - Sebastian, Tata, Paweł, p. Walker. Pani Walker ma niezły sprzęt na tego typu okazje i z tego, co opowiada, to widać, że lubi aktywnie spędzać wolny czas.













Przybyłem, zobaczyłem, podziwiam widoki.