Dzisiejszy dialog z Pawłem:
- Sprzedać ci pieniądze?
- A za ile?
- Za nic!
Takie interesy to ja mogę robić.
I drugi:
- Będzięmy spiskować pisakami?
- A jak się spiskuje pisakami?
- Na kartce papieru!
Dziś na łacinie dokonałam odkrycia - ale to tylko moja głupota wychodzi. Do przetłumaczenia był fragment o tym, jak niejaki Sejanus (po polsku Sejan) został przyjacielem Cezara Tyberiusza. Panowie sobie siedzieli na wsi i jedli w spelunce tzn. w jaskini. Nagle, gdy... z łaciny na angielski wyszło mi, gdy spadła buzia, zapadła się buzia czy usta... no nic oni jedli, ruszali szczękami, więc jakby nie było buzie otwierali i zamykali... może o to chodzi, os, oris = mouth = usta, zostawiłam na później, żeby do tego wrócić, ale nie było to aż tak ważne, nie wróciłam... A na zajęciach, gdy wspólnie tłumaczyliśmy dotarło do mnie, że to ichniejsze os to nie buzia. Już w domu sprawdziłam, że mouth to także wejście do jaskini. I zagadka mi się wyjaśniła. Wejście się zapadło a nie szczęka opadła, głupolcu jeden.
23 stycznia 2007, wtorek
Andrzej dostał zaproszenie do Izraela, wszystko wskazuje na to, że do Polski wrócimy na dwa tygodnie (maksymalnie) i jedziemy dalej. Jestem przerażona tym, że tam wszystko jest po hebrajsku na dodatek w jakimś robaczanym zapisie. Oglądaliśmy zdjęcia z Ber-shevy i rozśmieszają nas choćby szyldy - żadnego nie jesteśmy w stanie odcyfrować.
Dla osób wybierających się w najbliższych miesiącach do Izraela proponujemy naukę hebrajskiego, można zacząć, tradycyjnie, od nauki alfabetu. Lekcje są obrazkowe i łatwe do zapamiętania. Zapewniam, że po przeczytaniu tych stron będzie można przypomnieć sobie wierszyk ałfawit my uże znajem, uże piszem i citajem i wsie bukwy po pariadku bez aszybki nazywajem. Raz już nam się udało nauczyć alfabetu nie łacińskiego, w miarę bezboleśnie (bo nie pamiętam żadnych przykrych wydarzeń z tym związanych), więc dlaczego i teraz ma się nam nie udać? Tylko, że wtedy było się bardzo młodym... ;)
24 stycznia 2007 roku, środa
Dzisiaj Andrzej poszedł odebrać Pełka z przedszkola. Dzieci biegają, normalny gwar, jak to u czterolatków. Chłopcy wycinają coś z materiału:
- What are you doing? - pyta Andrzej.
- What are you making? (co robicie?) - powtarza.
- We are making bla bla bla... - pada identyczna odpowiedź.
- What are you making? - angielski czterolatków jest jednak niezrozumiały dla cudzoziemców. Odpowiedź przychodzi z głębi sali, bo z pomocą zjawia się Pełek, którzy krzyczy: Horses! (Konie!)
25 stycznia 2007 roku, czwartek
Julkę odprowadziłam rano i wróciłam do domu. Przyszłam w porze spania, aby pomóc ją uśpić, a tu niespodzianka. Julka już spała w najlepsze. Idę za to do Pełcia, zobaczyć, co u niego słychać. Dzieci siedzą w półkolu i słuchają, jak Asley czyta książeczkę. Pełcio siedzi koło Arie i co rusz ją przytula. Uh, oh...
26 stycznia 2007 roku, piątek
Z Julki zrobił się całkiem niezły 'jadek'. Jeszcze jeśli coś jej szczególnie posmakuje, to talerzyk ma wręcz wylizany. Na obiad była zupa brokułowa i chleb domowej roboty, do popicia mleko, które Julka nazywa 'mama'. Coraz lepiej idzie jej też język 'migowy', którego uczy się w przedszkolu i mleko potrafi pokazać łapkami.
Paweł po powrocie z przedszkola przyniósł mi dwa... orzechy wykopane na placu zabaw. “Masz orzechy, możesz z nich zrobić masło orzechowe.” Dziś Tata odbierał synka, na placu zabaw bawili się w trójkę: Pełek, Arie i Sofija.
Po spaniu Julkowym wybrałyśmy się do centrum handlowego. Mi najbardziej przypadł do gustu sklep ze sprzętem kuchennym – gdyby nie to, że poruszanie się wśród szklanych i cennych rzeczy z biegającą Julką przyprawiało mnie co minutę o zawał serca, to można by rzec, że super spędziłyśmy tam czas. Mimo tego, że z Julci nie idzie spuścić oczu, to i tak udało mi się wypatrzeć tam różne cuda i cudeńka: serwetniki z białego szkła w kształcie króliczków; foremki do ciastek – wtajemniczeni wiedzą, że namiętnie takich szukam w Polsce – w efekcie kilka kolejnych zwierzaczków udaje mi się dołączyć do naszej kolekcji; uwaga, uwaga, to była największa niespodzianka: komplet z “Bolesławca” :) ceny już nie dojrzałam, ale jak tylko dotrę tam jeszcze raz bez Julki, to na pewno napiszę, ile takie cudo kosztuje; mi się najbardziej spodobał porcelanowy czajniczek do herbaty w niebieskie niezapominajki za niespełna 55 dolarów ;).
I już na zakończenie, co powinno być chronologicznie wcześniej, ale jak widać na tym blogu mam okropne kłopoty z chronologią. Na łacinie dziś nauczyciel nadawał nam imiona łacińskie. Mojego nie trzeba było zmieniać. A na dodatek uzmysłowiłam sobie, że moje drugie imię – Emilia – również ma związek z łaciną. Andreus, Paulus, Iulia, Monica, Aemilia, Maximilianus...? Tak to będzie szło?
27 stycznia 2007 roku, sobota
Dziś w kalendarzu liturgicznym wspomnienie bł. Jerzego Matulewicza (jeszcze info z ILG) i św. Anieli (w kalendarzu pod datą 27 stycznia jest wpisana Aniela, św. Aniela Merici zmarła 27.01, ale jej wspomnienie jest obchodzone 29.01, n.b. to też jest moja patronka) – nie pozostaje nic innego, jak tylko moim ukochanym Rodzicom złożyć jak najserdeczniejsze życzenia w 'dniu imienin'.
No comments:
Post a Comment