Wednesday, December 13, 2006

Wrześniowa wizyta

Dzisiaj - gościnnie - wystąpią babciala z ciociolą. To emaile, wymieniane podczas wrześniowej (ale ten czas leci!) wizyty Rodziców. Cytat z ostatniego: "poprzednie maile poszly do blogu, ale chyba ich tam jeszcze nie znajdziesz". Co się odwlecze, to nie uciecze. Miłej lektury.

Andrzej

E-Mail z 26.09.2006

Olenko,

zakladam, ze Tata informuje Cie dostatecznie, totez dopiero teraz wygrzebalam Twoj adres i pisze. Wrocilismy dzis z "outer banks", czyli wysp barierowych na Atlantyku, Tata zrobil juz 700 mil samochodem, w samym Greensboro zapalila sie informacja, ze trzeba wymienic olej silnikowy! Bo samochod ma aktualnie przebieg blisko 10 tys. mil. Trzeba bylo dzwonic do Hertza, stamtad odeslali nas do warsztatu - ale na szczescie jest juz po calych tych korowodach. Przy okazji Andrzej z Tata odkryli, ile elektroniki ma ten ford explorer: m.in. kompas, co najbardziej ucieszylo kierowce. Zajelam sie samochodem, a powinnam napisac o wrazeniach z wycieczki. Dla wnuczat byla to pierwsza wyprawa na taka wielka plaze i wode - i to od razu nad Atlantyk!

Pogoda jak u nas w lipcu. Z hotelu mielismy wyjscie wprost na plaze. Spedzilismy na niej cala niedziele. Scisle biorac dzieci, bo my do obiadu penetrowalismy wyspe samochodem. Mielismy tez atrakcje restauracyjne: w sobote wieczorem byla knajpa japonska. Goscie siedzieli wokol wielkiej plyty elektrycznej, a kucharz odstawil show. Wczesniej zapytal dzieci, czy sie nie boja ognia. Smazyl na plycie ryz, jajka, jarzyny, kurczaka, steki - posiekane na czastki, krewetki i "scallops" (zamowione przeze mnie, choc nie wiem, co to jest - myslalam, ze to beda eskalopki, ale okazalo sie byc raczej czescia kalmara, bardzo zreszta delikatne i dobre).

W niedziele w porze lunchu bylo amerykanskie barbecue - ohyda, wedzone w dymie, osmalone, wprost czarne mieso i ryby. Do tego gotowe sosy z supermarketu. Za to dinner we wloskiej restauracji i wyobraz sobie z polska obsluga. Dwojka kelnerow (dziewczyna z Kopcinskiego, z Ursynowa, a chlopak pochwalil sie, ze studiuje rezyserie dzwieku, ale na politechnice w Poznaniu) o malo nie zemdlala z wrazenia jak uslyszeli gosci mowiacych po polsku. Podobno nie zdarzyli im sie wczesniej tacy. Rachunek wypadl dosc slony, ale za tyle skakania kolo nas...

Jutro jedziemy znowu nad ocean, tym razem na trzy dni i bez Andrzeja. W samochodzie mamy 7 miejsc, co chyba juz wiesz. Dzieci maja swoje foteliki - Julii bardzo sie to nie podoba, ze nie moze wedrowac po kabinie. Wiec wrzeszczy wnieboglosy. No, dzieciaki spacyfikowane juz w lozeczkach, a my zabieramy sie za herbate.

Usciski
Mama

Odpowiedz Oli:

scallopsy to sa przegrzebki, muszle takie, bardzo pyszne. A Japończyk nie dawał wam wołowiny na pół surowej? Bo zwykle z tego gara się wyjmuje niedosmażoną i wrzuca do surowego jajka. BSE z salmonellą.

Olus,

dzieki za wyjasnienie. Jestesmy juz prawie gotowi do drogi. Pawel sie niecierpliwi i wciska klawisze bez ladu, to znak, ze mamy juz wychodzic. Tym razem nie bedzie nas 3 dni. Japonczyk smazyl wszystko nie w garze, a na plycie na srodku stolu. Wbijaniu jajek towarzyszyla zonglerka - m.in. podrzucal je tak, ze ladowalo jajo w jego czapie. Nasi nie jedli wolowiny, tylko kurczaki. Andrzej prosi, zebym doniosla, ze we wloskiej restauracji jadl frutti di mare z osmiorniczkami wlacznie,

No to milego tragania gabazy (mialo byc bagazy),
Mama

A teraz Pawel:
1234567890
Pawel

Odpowiedz Oli:

gratulacje dla tych co jedli frutti di mare. A ostrygi (surowe) byly? :) Domyslam sie, ze Tata nie uczestniczyl w tym barbarzynstwie?

Ale tu sie porobilo!!! Poczytajcie sobie w gazecie - Beger nagrala jak PiSiory chcialy ja przekupic - jak przejdzie do pisu to niby miala jakies stanowiska dostac i sejm (SEJM!!!! czyli my!!!) mieliby jej weksle placic. Pis oczywiscie twierdzi ze to spisek ukladu i sluzb specjalnych. Oni sa zalosni. I mowia, ze to normalne pertraktacje i ze z PO tez mowili o stolkach. Tylko ze s PO rozmawiali przed kamerami i nie dyskutowali o dawaniu PO kasy i przechodzeniu ich poslow do pisu. Ludzie oczywiscie to tez lykna, bo nagonka na "liberalow I postkomunistow" trwa od rana, jeszcze wyjdzie ze to wszystko wina platformy.

Milej wycieczki Wam zycze i nie spalcie sie za bardzo na sloncu :)
ciociola

E-Mail z 3.10.06

Oleńko,

dziś wróciliśmy z ostatniej wyprawy, tym razem w Apallachy. Poza autostradą była jazda trasą widokową jak w Alpach, tyle że szerszą i z wieloma możliwościami postoju bez obawy, że ktoś cię rozjedzie. Fotografowaliśmy się przy wodospadzie Linville Fall, przy skale Blowing Rock, Dziadka ponioslo do najstarszego nieprzerwanie czynnego sklepu w Ameryce Mast General Store, bo tam można było kupić cukiereczki prosto z wielkich beczek. Nabył też płytę, którą Paweł zidentyfikował jako "muzykę góralską". A na moje obrazoburcze - w oczach Dziadka - pytanie: gdzie było ciekawiej, w górach czy nad oceanem, Paweł wskazał na góry. W istocie są to rzeczy nieporównywalne. Dużo by jeszcze pisać, ale padamy ze zmęczenia, dzieci już dawno śpią, my pójdziemy niebawem ich śladem. Toż to prawie piąta rano czasu środkowoeuropejskiego. W następnym mailu opiszę niedzielny wypad do restauracji z państwem Chigogidze zakończony degustacją gruzińskiego wina w ich domu - a na razie spać!

Mama

E-Mail z 1.10.2006:

Olenko,

ponewaz dostajesz maile i od Taty, latwo mozesz wykryc niescislosci w moich doniesieniach, np. Tata oszacowal odlegosc do plazy na wieksza niz ja. Gwoli scislosci dodam, ze ja liczylam droge od balkonu do konca betonowej sciezki - dalej zaczynal sie piasek, na ktory nie wpuszczalam Juli uciekajacej z domu nad ocean w skarpetach. Moja prawdziwa wpadka bylo pomieszanie galonow benzyny z cena, jak zaplacilismy. Otoz liczba 33 to dolary, a galonow bylo niespelna 17. Ja dla wygody przyjmuje, ze galon to 4 litry (w rzeczywistosci troche mniej). Benzyna jest tu smiesznie tania, jak widzisz.

Wczorajszy Fallfestival trwal az do poznego wieczora, bo zakonczyl sie meczem pilki noznej na pieknie oswietlonym stadionie. Jula z Mama juz w nim nie uczestniczyly, za to Pawel nie szczedzil gardla i kibicowal jak zwykle druzynie gosci, wrzeszczac na caly sektor "Elon, go, go!". W zabawach popoludniowych Dziadek i Monika nie brali juz udzialu, totez ominela ich okazja do konwersacji z kanclerzyca UNCG. Podeszla do nas i powiedziala: Widzialam was. Chodzilo o parade ogladana przez gapiow, wsrod ktorych bylismy i my, cala trojpokoleniowa rodzina. Andrzej przedstawil mnie, potem byla wymiana uprzejmosci w rodzaju "very nice day". Trzeba przyznac, ze pani kanclerz zna sie na PR. Musi miec doskonala pamiec do twarzy, co przy jej stanowisku jest nie bez znaczenia. Festiwal jesienny rozciagnal sie poza campus na przylegla Tate Street. Dzieci mialy tam raj zabawkowy: mozna bylo wygrzebywac z pudel stare zabawki i traktowac je wedle fantazji i uznania. Bylo tez malowanie dyn kolorowymi pisakami i brokatem. W pewnym momencie do Julii podszedl jakis pan i zawolal entuzjastycznie "Julia!" Byl to znany Ci z blogu Moniki Brazylijczyk. Pochwalil sie, ze ma polska krew (pokazujac zyly na swoich rekach) i ze dostal rozaniec od polskiego papieza, przed ktorym tanczyl polskie tance ludowe. Bylo to w trakcie pielgrzymki Jan Pawla do Brazylii. Stwierdzilismy, ze i my jako obdarowani rozancami w Rzymie tworzymy "very special society". Slowem ludzie tu mili i usmiechnieci, nawet na festiwalu byl jeden stolik stowarzyszenia optymistow! Stowarzyszen bylo zreszta wiecej, np. neo-black-Americans, Asia Students itd. Odespalismy ten dlugi dzien, jestesmy po sniadaniu i szykujemy sie do kosciola. Na plycie buzuje niedzielny obiad, na sniadanie byl deser w postaci placka z kruszonka. Tak wiec i kawalek ojczyzny mamy tu dla siebie.

Milej niedzieli, a wlasciwie wieczoru!
Mama

Olenko,

poprzednie maile poszly do blogu, ale chyba ich tam jeszcze nie znajdziesz. Od wczoraj siedzimy w Greensboro. Czas uplywa nam na zakupach, czyli shoppingu w mallach, ktorym nasze galerie handlowe niewiele ustepuja. Wiele globalnych marek tu widac. No, i jest koloryt lokalny, np. sklepy z zabawkami Disneya - monstrualna tandeta. Lunch jedlismy wczoraj w "Old World Market & Coffee", Stary Swiat to oczywiscie Europa, sadzac po towarach glownie Niemcy. Tata zamowil budweisera, ktory mial niewiele wspolnego z prawdziwym. A dzis juz zdazylismy wrocic z Pawlem z supermarketu. W samochodzie i w sklepach chlodek, na dworze wrecz upal. Pawel: "Oni tu maja wszedzie klamatyzacje. Szkoda, ze na dworze nie maja" (to nie literowka: klamatyzacja!).

MUUUsze Ci opisac moj dialog w restauracji fastfoodowej Smithfield's (glownie kurczaki), w ktorej bylismy wracajac znad oceanu. Otoz tam kiedy po dlugim zastanawianiu sie zlozysz zamowienie przy kasie, jedzenie na tacach roznosza kelnerki. Nas obslugiwala Murzynka. Poniewaz nie dala nam slomek do napojow, podnioslam sie, zeby je sobie wziac. Ale zwyklego bufetu podrecznego jak gdzie indziej tam nie bylo. Natychmiast zakwitla kolo mnie kelnerka, zrozumialam najpierw cos w rodzaju "My Name is... What's your Name?". Wiec ja: My Name is Alice. Kelnerka: "No dobra, Alice, powiedz mi, czego chcesz, to ci przyniose". W mojej glowie nastapilo rozpaczliwe poszukiwanie specjalistycznego slowka - przyszlo mi do glowy niemieckie Strohhalm, wiec sie odwazylam powiedziec: Stro, przeciagajac "o". O rety, zrozumiala, o co mi szlo! Potem, widzac jak sie mecze nad kurczaczym barBQ w bulce przyniosla mi sos do barbecue i nakazala jesc toto z sosem. Byla przy tym bardzo wylewna, ale ja slabo rozumiem miejscowe narzecze.

Wczoraj poznym wieczorem zwiedzalismy biblioteke - zobaczysz na filmie. Jest i dzial polski, duzo Lema, Sienkiewicza, jest Milosz,Tuwim, Gombrowicz. Jezykoznawstwo konczy sie na Doroszewskim. Trzeba by im podrzucic cos nowszego.A Tata znalazl amerykanska recenzje jakiejs swojej pracy - bardzo pozytywna. Poczulam sie za niego dumna.

Dodam jeszcze, ze wczoraj po poludniu kiedy reszta byla na zakupach, spedzilam z wnuczetami ponad 3 godziny. Dobrze sie bawilismy, Julka wcinala makaron i karotke. Straszna z niej smieszka.

No, to milego wieczoru dla Ciebie, podczas gdy Jula sposobi sie do przedobiedniego snu.
Mama

2 comments:

ciocia_ola said...

No właśnie, część z tych listów do mnie dotarła :)
Dodam tylko, że taśmy pani Beger może i zasłużyły na Fryderyka 2006, ale teraz mamy jeszcze ciekawsze kwiatki...

Anonymous said...

Na wprost Hali Mirowskiej w Warszawie wybudowano jakiś czas temu nowe budynki. Zwykle oglądam je albo przez

szybę samochodu albo tramwaju. Ostatnio przechodziłem obok nich podążając do sklepu Hefry, który jest obok,

by kupić prezent dla nowożeńców. Dzisiaj znalazłem się tam bo musiałem oddać dekoder od telewizji kablowej

UPC. Po załatwieniu sprawy, okazało się, że jest godzina obiadowa więc postanowiłem coś zjeść. W tym

budynku, w którym znajdują się buira UPC jest restauracja Włoska ("Ristorante Coś Tam"). Tam nie zabawiłem

długo bo akurat posilali sie urzędnicy z biur, którzy mieli wykupiony w restauracji abonament na obiady. W

sąsiednim budynku pod nazwą "Atrium" znalazłem "TGI Friday's Restorant & Bar" a niżej napis "America's best

BBQ" No i to BBQ mnie skusiło!
Nie pomny na obrazy jakie od razu prZemknęły mi przed oczami z dalekiego Devill Kils, fatalnego, opisanego

wyżej posiłku (email z 26 września), grlilowanych żeberek, które zamówiłem bo tak je lubię, a które zjadłem dopiero po pewnej

pracy wewnętrznej "jak nie zjesz to będziesz głodny...". Myśli pobiegły więc do tej małej amerykańskiej

miejscowości nadatlantyckiej i do rozleklamowanego BBQ. I wstąpiłem do środka!
Restauracja urządzona tak jak to Polak wyobraża sobie Amerykę ale różne ozdoby chyba autentyczne. Usiadłem

przy stoliku i zacząłem się wpatrywać w tabliczkę na ścianie przede mną;
"B. Rosenberg & Sons
Our own make
La Reine / Rex
for women / for men"
albo troche dalej
"A peach of a drink
sold in bottles only"

A co jadłem? Zupę cebulową (ze świetnie zapieczonym serem, przylegającym do miseczki), po przebiciu skorupy

z sera uniosła się miła dla podniebienia woń... Piłem czerwone kalifornijskie wino oraz jadłem grilowanego

kurczaka z sałatką z różnych zielenin i pomidorów doprawioną tartym parmezanem, pieprzem i sosami BBQ.

Wszystko to było smaczne i pozwoliło mi odzyskać wiarę w amerykańskie jedzenie BBQ.
A na końcu dostałem, zamówioną bez żadnego zdziwienia u kelnerki, herbatę zaparzoną w imbryczku...
Wszystko kosztowało około 20 (i tu powinien być symbol waluty amerykańskiej ale nie wiem skąd go wziąć do

wstawienia).
Pytanie do Pawła: czy na Alasce są restorants & bars BBQ? Bo można by tam się wybrać?