Sunday, January 07, 2007

06.01 - Epifania

Uroczystość Objawienia Pańskiego (w Polsce), sobota

Dziś Uroczystość Epifani, czyli Objawienia Pańskiego popularnie nazywane Trzech Króli - ale to w Polsce, bo tutaj przeniesione zostało na najbliższą niedzielę po 6. stycznia. Dzisiaj mamy więc zwykły dzień w okresie Bożego Narodzenia. Zwykły i niezwykły, bo zapowiadają 20 stopni, bo Pełcio idzie na urodziny do Caroline, bo wkoło ogrom oznak budzącej się przyrody.

Tata z Pełciem od rana jadą do sklepu po prezent dla koleżanki z przedszkola, a ja z Julcią idziemy sobie na spacer po kampusie.

To są zdjęcia zrobione pod Taty pracą.



To też - widać zielone wciąż liście. O białej zimie chyba można tylko sobie pomarzyć.



A to macoszki przy pomniku Minerwy.

Dalej poszłyśmy sobie pod bibliotekę i pod pomnik pierwszego rektora uniwersytetu, tam też rosną bratki.




Dalej idziemy w okolice pracy Katie (żony p. Chigogidze), w kierunku Tate Street, a tam krzew obsypany kwiatkami:


I już pod samym akademikiem, prawda, że można się poczuć, jakby to była wiosna? W środku zimy? W styczniu, w polskich "Trzech Króli"... Julcia była dumna, bo mogła potrzymać kamerę w czasie drogi od jednych kwiatków do drugich, sama pokazywała, którym kwiatkom jeszcze zrobić zdjęcia:



To tyle ze spaceru, Tata z Pełciem wrócili z zakupów razem z grą i z hełmem strażackim. Tak się składa, że w tym miesiącu jest Narodowy Dzień Nakrycia Głowy i wszystkie dzieci do przedszkola przychodzą in hat (w kapeluszu). Tak więc śpiewamy piosenkę o strażaku (takiej już się tu mama nauczyła) i biegamy z hełmem na głowie, wszyscy po kolei.

Po południu Pełek i Tata jadą na urodziny do Caroline. Urodziny są... na sali gimnastycznej, gdzie organizowane są birhday party dla dzieci. Obowiązuje strój sportowy. Pełcio jedzie więc w swoim francuskim stroju piłkarskim, które po prostu kocha. Skoki, trampolina, wieża z opon... to tyle, co mi się udało usłyszeć po powrocie moich panów. Było też kilka mam z przedszkola. One przeżywają, bo w tym roku kończy się przedszkole i idzie się do kindergarten, naszej zerówki czy może bardziej szkoły. Stały więc i omawiały, co i gdzie jest i co która zerówka oferuje. A tam wszystkie zajęcia są po hiszpańsku, czy tylko niektóre? (Jest tu mniejszość hiszpańskojęzyczna, która w ostatnich latach b. się rozrosła i coraz częściej przy szukaniu pracy znajomość hiszpańskiego jest tu wymagana, tak więc ten hiszpański jest taki przyszłościowy.) A ile zajęć? A ile godzin gry na instrumencie? A są zajęcia artystyczne... Dociera do mnie, jak bardzo wszyscy rodzice są podobni i jak bardzo daleko nam do ichniejszych możliwości, nawet Warszawa, która może pochwalić się różnymi przedszkolami, w zestawieniu z Greensboro odpada daleko w tyle. Ale jest to tylko i wyłącznie sprawa tego, żeby znalazł się ktoś, kto będzie chciał to wszystko zaoferować i w Polsce... Tylko, że u nas panuje myślenie, to sobie poczekajmy aż ktoś nam to zrobi i poda na tacy.

W czasie nieobecności pełciowo-tatowej poszłyśmy sobie z Julcią na kolejny spacer, w pewnym momencie było koło nas 6 wiewiórek. Już nas nie dziwi, że nie boją się ludzi, że sobie tutaj biegają, że jest ich tyle.

Jula zmęczona zasnęła w ciągu dwóch minut, Pełek też w miarę szybko. A tak sobie nasze maluchy słodko śpią:



1 comment:

ciocia_ola said...

Ale ładne kwiatki! U nas tez rosną, ale nie aż takie. Póki co forsycja i stokrotki. I grube pąki na kasztanach. Mi tam taka zima pasuje :)
Dobrze że dzieci nie chrapią, bo jak sypiają takie przytulone, to by sobie przeszkadzały. Cute!