Saturday, January 13, 2007

07.01 - 13.01 Sierotka Marysia

7 stycznia 2007, Uroczystość Chrztu Pańskiego, Niedziela

To w Polsce, bo tu "Trzech Króli", uroczystość przeniesiona na poniedziałek. Jest to święto patronalne Ruchu Światło-Życie. Jak ktoś był w Krościanku na Kopiej Górce, w Centrum Ruchu, w kaplicy Chrystusa Sługi, to miał szanse odkryć, jak wiele znaków łączy się z tą jedną z Tajemnic Światła. I znów wracają pytania o potrójną misję: proroka, kapłana i króla.

W naszym kościele odkrywam dziś naczynie(?) na wodę święconą. Wygląda prawie tak samo, jak dyspozytor z sokiem, na dole kurek, jedyna różnica, że nie jest to plastykowy pojemnik, ale metalowy. Ciekawe, czy takie cudo by u nas przeszło? Z dzieciakami biegniemy do żłóbka, ostatni raz w tym roku liturgicznym. Julka po swojemu nazywa zwierzątka... Po Mszy świętej idziemy na pączki do szkolnej stołówki. Andrzej marudzi, że się alienuję i siadam gdzieś z tyłu. To idziemy bliżej wszystkich. Po jakimś czasie ktoś zajmuje nasze wyalienowane miejsca. Okazuje się, że to znajomi z przedszkola. Jojo - kolega z pełciowej grupy, jego siostra i tata. Kojarzymy tylko mamę. Idziemy więc zagadać. I kto się tu alienuje?

8 stycznia, poniedziałek
Amasne latinam? Latinam amo! Dostałam 97% za egzamin. Tym razem nie było dodatkowych zadań, za które można było uzyskać dodatkowe punkty. W grupie kilka znajomych osób z poprzedniego semestru. Miło znów wrócić do pracy, bo wiedza niestety szybko ucieka z głowy... za szybko.

9 stycznia, wtorek
Dziś dyżur w przedszkolu. W pewnym momencie, gdy był lunch u roczniaczków przyszedł tata od czterolatków i powiedział, że Paweł jest naprawdę smutny. Pobiegłam do Pełcia a to naprawdę smutny znaczyło tyle, że Pełcio siedzi na swoim materacyku i chlipie. Jakoś udało mi się go uspokoić, ale nie powiedział, dlaczego płacze. Ana - mama, która miała tam dyżur - też nie wiedziała. Anie za to podziękowałam za cudowny czas spędzony na imprezie urodzinowej. To sobie powtarzałam przez cały czas, że bardzo głośno mam podziękować, tak jak w zwyczaju mają to Amerykanie.

Ale, żeby nie było smutno, to poniżej znajduje się praca, którą dziś Pełcio wykonał w przedszkolu, jak widać rośnie nam mały artysta. Zresztą każde dziecko jest artystą.

Tego dnia odnieśliśmy jeszcze jeden sukces, tym razem nie artystyczny. Julka po spaniu została sama w przedszkolu, o 17 dzieci z przedszkola odebrał Tata. Wychodziłam i szłam korytarzem do drzwi tylko z myślą, żeby nie usłyszeć płaczu Julki, bo jak usłyszę, to oczywiście pęknę i wrócę. Nie usłyszałam. W ogóle nie zapłakała. A po powrocie do domu, to przybiegła i się pięknie przytuliła. Zuch dziewczynka.

10 stycznia, środa
Dziś odprowadziłam Pawła do przedszkola a tu Niki - dyrektorka - zaproponowała, żeby przyjść na parę godzin i pomóc. Ashley, opiekunka z Pawła grupy, 31.12 wyszła za mąż i jest w podróży poślubnej. Pojechała do Europy! Wraca za tydzień i będzie łatwiej, jeśli idzie o opiekę nad dziećmi.

Tak więc o 14 grzecznie się meldujemy z Julką u czterolatków. Przysiadłyśmy sobie przy Pełku. Gdy Paweł się obudził, to dzieci na przywitanie pięknie się przytuliły. Pełcio naznosił siostrze mnóstwo zabawek i poszło.

W grupie u Pawła jest Arie, w życiu nie widziałam tak cichutkiego i tak zamkniętego dziecka. Siedzimy razem przy tablicy i rysujemy. Jedyne słowo, które od niej usłyszałam to "yes", na pytania, gdzie odpowiedź powinna być "no" odpowiada cisza. Za to na placu zabaw bawiła się z Pawłem. Gdy Pełcio wziął rowerek, i na dokładkę Julkę, bo rowerek dwuosobowy, to siedziała z boku, smutna i czekała aż wróci... Zagadkowa dla mnie ta dziewczyneczka.

Po południu dyżur miała mama Jovana (w grupie Pawła) i Ericha (u Julki). Trochę sobie porozmawiałyśmy.

I proszę zgadnąć, kto pierwszy siedział przy stole, gdy był snack time? Julka! Wcinała żółty ser, popijając mleczkiem. I cały czas prosiła o dokładkę. W pewnym momencie dosiadł się Jojo i Denis. Jojo szczery do bólu - jeden ząb ci wystaje, dlaczego?

11 stycznia, czwartek
Kolejny sukces: zostawiłam rano Julkę i wróciłam na obiad. Jula siedzi przy stole i je makaron z sosem pomidorowym. Policzunie, bródka i nosek są całe pomarańczowe, makaron jest na bluzie i na spodniach, a nasza panienka chwyta jak dama po jednej nitce i zajada. Zasnęła o pierwszej i spała do trzeciej, wstała jako ostatnia.

12 stycznia, piątek
Dziś od rana mamy dużo rzeczy do załatwienia. Jedziemy do Friendly Center, bo w okolicy jest lekarz naszych dzieci. Do przedszkola wymagane jest badanie. Idziemy więc najpierw na smoochies, żeby czas, który został do wizyty, jakoś dzieciom wypełnić. Podpatrujemy, jak oni to robią: lody, banan, do tego owoce, sok, jakieś dodatki. Taki duży kubas to by mi wystarczył i na całe śniadanie.

W przychodni tym razem wszystko na czas, najpierw przemiła pielęgniarka, później przemiły lekarz. Najbardziej lekarz podoba się chyba Julce, na jej problemy z zatwardzeniem zalecił picie soków a ograniczenie mleka, hi, hi... Wychodzimy z gabinetu, a Julcia pięknie zalewa się swoim napojem. W efekcie spodnie mokre lądują w wózku, a ja z Julą na rękach idę na przystanek. Tata z Pawłem idą na nóżkach do przedszkola. Eh tam, takie życie...

13 stycznia, sobota Sierotka Marysia

Dziś kolejna wycieczka - znów z p. Walker i Sebastanem, znów w góry, znów tylko Tata i Pełek, ale Jula jest za mała na takie wyprawy. Zdjęcia wkrótce. Najlepszy Pełcio, bez kompleksów opisuje p. Walker jak działa wulkan it bulgots. Pięknie - pamiętał o s na końcu dla l. poj.

Myśmy z Julką też miały atrakcje i też spore. Poszłyśmy na plac zabaw, na dworze ciepło, nawet bardzo, dzieciaki biegają bez kurtek. Julka zjeżdża ze zjeżdżalni, ja z nią, udaję, że to dlatego, że to Julka mi 'każe' pokazując ręką, że mam zjechać, ale radości mam też tyle, co ona. Dozwolone do 18 lat...
Wracamy do domu... a tu niespodzianka. Nie mam klucza. Ja już świat widzę na żółto. Nie mam zielonego pojęcia, czy klucz zgubiłam na placu zabaw (wyciągałam na pewno z kieszeni zegarek), czy może tylko 'został' w domu. W kanciapie nikt nie siedzi, tak więc nie ma do kogo się zwrócić po pomoc. Jest numer telefonu, pod który należy dzwonić, ale ja nie mam telefonu, nie mam karty, nie mam na kartę... zgroza. Nie wiem, kiedy nasi panowie wrócą, równie dobrze mogą wrócić za godzinę, jak i za 5. Na szczęście mam dobrych sąsiadów... tylko, że nieobecnych. Pukam od drzwi do drzwi, żeby ktoś mi pomógł. W końcu ktoś otworzył drzwi, jakaś dobra dusza, bo podzwoniła, gdzie chciałam i się dogadała - za mnie - żeby ktoś tu przyszedł. Po kilku minutach przyszła dziewczyna, podpisałam papierek, że jestem świadoma, że trzy unlocki grożą karą pieniężną, ta wyciągnęła pęk kluczy i... wpuściła mnie do środka. Klucze, moje klucze, leżały sobie przez ten czas na szafce, na swoim miejscu. Nic tam, sierota ze mnie i tyle.

Pojechałyśmy z Julką do najbliższego sklepu i gdy już wracałyśmy ktoś na parkingu zaczął do nas machać. Nie wiem, kto, ale zgodnie z tutejszymi zwyczajami odmachuję - bardzo entuzjastycznie. Podchodzę do samochodu, bo tu grzech w takiej sytuacji nie podejść, a tu... p. Walker we własnej osobie. Właśnie przywiozła naszych bohaterów do domu. Iście po amerykańsku zaczęłam wychwalać jej dobroć, uprzejmość i że to dzięki niej Andrzej i Paweł, czego jestem pewna, mieli super wyprawę.

Wieczorem leci na TravelChannel film o Alasce, dzieci wykąpane, kolacja zjedzona i rozsiadamy się jak w kinie. Tylko popcornu brakuje. Wróć - Andrzej ostatnio czyta książkę o jedzeniu i popcorn pewnie jest już zabroniony do końca naszych dni. Eh, życie... Ale na poważnie, co rusz podaje mi Andrzej co ciekawsze fragmenty do poczytania. Powtarzam mu, żeby wpisał to tu do blogu, ale na obietnicach się kończy. Wiedzieliście np. że hamburgery kupione w tych różnych fast foodach nie psują się? tylko można je zasuszyć? są tak nafaszerowane chemią... Albo to, że frytki w McDonaldzie były smażone na wołowym tłuszczu, ale po protestach wegetarian przeszli na roślinny tłuszcz, tylko... że już nie smakują tak jak dawniej, więc znaleziono sposób i na to, dodano ekstraktu o smaku poprzedniego tłuszczu. Kiedyś jednego b. grubego pana po śmierci kremowano. Z maszyny do kremacji wypływał sobie tłuszcz i 'pachniało' dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy się mija jakiś dobytek z hamburgerami i frytkami. Codziennie Andrzej zarzuca mnie tego typu ciekawostkami.
A wracając do filmu o Alasce, teraz Pełek to chyba sam kupi te bilety na Alaskę (na razie opowiada, że Tata kupuje), piękne zdjęcia, piękne widoku, piękne zwierzęta i dzika, b. dzika natura. Mnie też kusi, żeby tam pojechać. Pełcio coraz więcej rozumie z tego, co słychać z telewizora, czasami mam wrażenie, że słyszy więcej niż my.

3 comments:

ciocia_ola said...

Ja sobie nie życzę takich opisów jak z Andersena, że Paweł gdzieś siedział i chlipał!!!!! ;) Bo sama będę chlipać!
A Julcia widzę ma bardzo dobre zainteresowania. Spanie i jedzenie. Zuch dziewczyna, po cioci oli to ma! I ten głos jak dzwon...

Monika said...
This comment has been removed by a blog administrator.
Monika said...

Chyba poszło o to, że położyli mu materacyk do spania nie tam, gdzie zazwyczaj. W każdym razie tak powiedział po spaniu.

Ja zawsze myślałem, że te zainteresowania Julka ma po mnie, ale niech Ci będzie ;).