Friday, August 11, 2006

20.07 - Dzien dobry Greensboro

20 lipca 2006, czwartek

Pobudke dzieci urzadzaja o 4 rano. Na nic tlumaczenia, ze po podrozy, ze ciemno na dworze, ze mozna jeszcze spac... hi, hi, kto moze, ten moze, a kto musi wstac, ten wstaje.

Do 6 udalo nam sie przetrzymac dzieci w pokoju, dalej idziemy na spacer. Za oknem zrobilo sie szarawo, dopiero, gdy bedziemy wracac slonce znajdzie sie nad horyzontem - taka pomaranczowa pilka. "Patrzcie w tamtym kierunku" - mowie - "tam jest dom."

Wracamy do hotelu na sniadanie. Skromne - muffinki (babeczki) plus cos do picia. Pelek moze sie najadl, ale Andrzej to juz nie jestem pewna. Po sniadaniu wybieramy sie na dalsze zwiedzanie i poszukiwanie sklepu. Do jakiegos centrum handlowego w koncu trafiamy, jest 8, swieci pustkami. Sklepy - jak w 'naszych' galeriach - nie robia juz takiego wrazenia, jak Paryz w 1988 roku.

Na parkingu pod centrum probuje rozpoznac marki samochodow. Jedyne znajome to japonskie marki i ford, reszty bede musiala nauczyc sie od poczatku. Dziwia tutejsze tablice rejestracyjne. Czasami z przodu nie ma w ogole. Czasami jest tylko rysunek z napisem. Wiele tablic z Polnocnej Karoliny ma narysowany samolot i napis First in Flight. To tu bracia Wright dokonali pierwszego udanego lotu. Czasami mozna znalezc rozne ozdobniki w postaci pnaczy, kwiatkow. Nie do pomyslenia u nas. Na wielu samochodach naklejki, po ktorych mozna rozpoznac przekonania wlascieciela. Np. zolte wstazki z napisem 'Support our troops' sa wyrazem solidarnosci z zolnierzami w Iraku.

Idziemy na autobus, zeby dostac sie na uniwersytet. Na przystanku nie ma rozkladu jazdy. Jest za to Murzyn, ktory 'nie stad' i tez nie wie, kiedy bedzie autobus. I tez mowi tak, ze trudno go zrozumiec.
Przyjezdza autobus, wsiadamy. Pierwsza niespodzianka - musimy zlozyc wozek, taki obowiazek. Na siedzeniach na przeciwko nas siedzi mlody czlowiek, w garniturze, z krawatem, spinki w rekawach koszuli i... drewniany krzyzyk na wierzchu. Z tylu autobusu Murzyn z papierosem za uchem. Na kolejnym przystanku wchodzi grupa 'kolorowych' - wygladaja zupelnie inaczej niz czlowiek w garniturze.

Tu wszystko wydaje sie wieksze i bardziej kolorowe. Jak Misiowi i Tygryskowi w kraju ich marzen - Panamie.

Reklamy - ogromne.
Wlasnie mijamy jedna. "Jezus Chrystus jest zbawicielem swiata. Mozesz go poprosic, aby dzis stal sie twoim." U nas jedyne reklamy religijne to 'papieskie' - te przy smierci Jana Pawla II, czy z okazji przyjazdu Benedykta 16. Kiedys miesiecznik List z pracownia AA wydawali co miesiac plakat ewangelizacyjny, wisialy na kosciolach lub przy nich. Czy to jeszcze istnieje? Pamietam pierwsze plakaty...

Jestesmy na uniwersytecie. Andrzej zalatwia swoje sprawy, a ja z dziecmi czekam w centrum studenckim. Pelek zasnal w wozku, za to Julcia cwiczy dreptanie. Do wszystkich sie usmiecha, szczerzy swoje 4 zabki, macha lapka. A ludzie niesamowicie na nia reaguja. Julka robi furore. Korzystam z okazji, ze mam tylko jedno dziecko 'na oku' i ide do ksiegarni.
Przychodzi Andrzej i idziemy razem na obiad: kurczak, zupa, frytki. Dzielimy sie naszymi wrazeniami. Andrzej ma juz swoj pokoj na wydziale, wiec idziemy wszyscy go obejrzec. Jest komputer, dzialajacy, z internetem, piszemy wiec pierwsze maile do domu.

Przychodzi pani z obslugi studentow zagranicznych. Brazylijka - Annalisa. Najwiekszy problem to sprawa mieszkania. Mieli oddac budynek 1-go sierpnia, ale na pewno sie nie wyrobia i moze bedzie na koniec sierpnia. Na ten miesiac cos musimy wymyslec, tylko co? Kto ma ochote na wynajecie mieszkania/domku na miesiac?

Do hotelu zawozi nas maz Annalisy. Jego dziadkowie byli Polakami. Zna moze dwa slowa po polsku. Pracuje w centrum jako ochotnik i ma wlasnie za zadanie przywiezc, zawiezc, pomoc w rozpakowaniu, zakupach, zwyklych codziennych sprawach.
Chlopaki jada na zakupy do supermarketu.
Gdy wracaja Andrzej kwituje jednym zdaniem: zakupy to wyzwanie, zreszta sama zobaczysz. Rozpakowuje i przy kazdej rzeczy dziwie sie, zreszta to za malo powiedziane.
Ot chocby maslo, w kartonowym opakowaniu, ksztaltem przypomina jak nasze. A okazuje sie, ze w srodku 'cwiartki' masla, takie dlugie, cienkie prostopadlosciany. Wszystkie jednostki inne: lbp, oz. Pelciowi najbardziej smakuja jogurtowe lody z autkami na opakowaniu. Chleb miekki jak poduszka, Pawel zmeczony w sklepie zreszta polozyl go sobie pod glowe. Chleb nie wrocil do pierwotnego ksztaltu. A wybieral Andrzej nie normalny chleb, ale super ekologiczny z ziaren z pelnego przemialu. Nasze najbardziej 'stucne' chleby wydaja sie byc bardziej naturalne niz ten.

No comments: