Monday, August 14, 2006

26.07 - Duże (amerykanskie) muzea

26 lipca 2006, sroda, Waszyngton
sw. Anny

Imieniny. Wiem, ze bedzie po czasie, ale dzis sa imieniny Anny i staram sie pamietac o wszystkich bliskich i znajomych mi Aniach. Choc ta droga pragne zyczyc kazdej spelnienia marzen, radosci, ktora daje zycie, praca, przyjaciele.
Mysle o mojej ukochanej siostrze blizniaczce, o mojej mamie chrzestnej - cioci Hani, o cioci Hani z Obry. Dalej o aniao3, ktora odlicza dni do narodzin Stasia. Pamietam o Aniach z forum: Ani, Kolejnej Ance.
Mysle o Aniach, ktore naleza do innego swiata - o siostrze Andrzeja, o naszej Ani, o coreczce Zanety.
W Obrze pod figura sw. Anny, jak co roku, dzis bedzie Msza swieta.

W hotelu. O 7 mamy zejsc na sniadanie, o 7.45 mamy autobus spod hotelu, ktory zawiezie nas na dworzec, do centrum.

Sniadanie - do wyboru, do koloru. Pelek przejac inicjatywe i... nalozyl sobie 3 grzanki, 1 gofra, 2 slone buleczki. My za to patrzymy na oferte i do konca nie wiemy, co sie z czym je. Pawel ma istna wieze na talerzu, juz wiem, ze wszystkiego nie zje. Mamo to dla ciebie. I dostaje dwie slone buleczki. Jedna nadgryziona. Pelek pozbyl sie balastu... i poszedl dolozyc sobie muffinek (to taki rodzaj babeczek). Jedna laduje na moim talerzu. Andrzej uszczesliwil nas jeszcze papka, ktora wyglada nie najlepiej, nie wiem, czy to slynna owsianka, smakuje gorzej niz wyglada... tzn. nie smakuje. Jutro nakladam sobie ja i nie chce zadnych niespodzianek na talerzu.

Jedziemy busikiem do centrum. Bardzo wygodna rzecz, jesli idzie o oferte hotelu.

Waszyngton. Przed dworcem jest pomnik Kolumba. Stoi na dziobie statku i wita Nowy Swiat. Ten prawdziwy ;) a nie z Warszawy.

My idziemy dalej, czyli kierujemy sie na Kapitol. Tutaj zaczyna sie strefa, gdzie nie kazdy samochod moze wjechac, te ktore wjezdzaja przechodza kontrole z wykrywaniem bomb wlacznie.
Podziwiamy i idziemy dalej, dzis chcemy zwiedzic Air and Space Museum. To jeszcze wyszukalismy bedac w Polsce i z mysla o Pelku.

Air and Space Museum.
Przy wejsciu bramki jak na lotnisko oraz sprawdzanie zawartosci toreb. Nie mozna wnosic swojego jedzenia. Jest za to McDonald. :)

I zaczyna sie... rakiety, samoloty, przestrzen kosmiczna, astronauci.

Idziemy do symulatorow lotow. Pelek jest dumny, bo przechodzi test 'kreskowy', siega do krechy, ktora pokazuje, ze moze jechac z kims doroslym, ale do otwarcia symulatorow zostala godzina.
Pierwsza sala - historia samolotow, co rusz boksiki z ekranem, leci jakis film, wszedzie napisy, dzieki temu rozumiem, co mowia. Historia rodzenstwa Wright. Tylko ostatnia corka zdobyla formalne wyksztalcenie - uczyla pozniej w szkole. Na zdjeciach widac rodzicow, dzieci. Piatka rodzenstwa. Byla jeszcze dwojka blizniat, ale zmarla tuz po porodzie. Pierwsza mysl, ktora przychodzi to wdziecznosc, ze o zmarlych dzieciach w ogole wspominaja. Bracia Wright przyznaja, ze jesli ktos mial takich rodzicow jak oni oraz urodzil sie w Ohio, to nie mogl nie odniesc sukcesu.
Idziemy do rakiet. Jest 'nasz' Gagarin, Walentyna. Pelek stoi przy ladowniku z Marsa, jednym z trzech, ktore zbudowano, ten tu byl na ziemi i symulowal to, co sie dzialo na Marsie. Wszystkiego mozna dotknac. Idziemy do ladownika z ksiezyca. Julcia siedzi przy guzikach, ktore kieruja kamera ze srodka ladownika, zoom in, zoom out, <-, ->. Przy ladowniku stoi dwoch astronautow z flaga amerykanska, oczywiscie flaga, jak na ksiezycu, rozpostarta jest na drucie.
Obok sala pokazujaca historie astronomii. Jest nasz Kopernik, nawet napisali, ze byl Polakiem. Tutaj sa lunety, przez ktore mozna popatrzec na ksiezyc.
Kolejny 'zabawowy' eksponat, to monitor pokazujacy temperature ciala, czarny kolor oznacza zimno, czerwony - cieplo. Moje palce, nos, usta sa czarne, u Pelka podobnie. Andrzej za to caly cieply. Ale to wiedzielismy bez monitorka. Julcia za to idzie do 'organow'. Mozna pograc, nad 'organkami' wyjasnienia dotyczace dlugosci fal, barw itd. Raj dla dzieciakow. Dla rodzicow rowniez.
Kolejna sala - IMAX. Dalej - planetarium.

My za to wracamy do historii lotnictwa, sala z I wojna swiatowa. 'Zrekonstruowane' okopy, zdjecia spod Verdun. W jednym z boksikow monitor i wyswietlany film. Jest to wywiad z ostatnim amerykanskim weteranem I wojny swiatowej, nagrany w 1991, mial wtedy 96 lat. Przy zdjeciach z Verdun mysle o moich pradziadkach Ignacym i Stanislawie, o obrazku st. Stanislau wiszacym w sypialni. Ciekawe jak dlugo w nastepnych pokoleniach bedzie pamiec o nas?

Mozna rzec, ze jest to amerykanskie muzeum narodowe, podstawowa informacja, ktora sie otrzymuje to to, ze jestesmy swietni i wspaniali. Byc moze jest to dobry marketing muzealno-historyczno-propagandowy, ale robi wrazenie.

W sali poswieconej II wojnie swiatowej scianka z wycinkami gazet, 'Nazis Invade Poland', The Washington Post z 1.09.1939. W te wycinki wlozony jest monitor, gdzie na okraglo leca filmy z kronika filmowa. Ichniejsza. Jestesmy swietni, wspaniali.
Dalej Japonia, Wietnam.

Na koncu sala 'artystyczna'. Artysci o podboju kosmosu. Prawie jak epoka realnego socjalizmu,
Kubiczny astronauta. Kolejny obraz przedstawia 'sale dowodzenia' startu rakiety. Portrety astronautow, lotnikow.

Muzeum ma dwa pietra dla zwiedzajacych. Moje chlopaki wjezdzaja na gore schodami ruchomymi, innych nie ma. Ja z Julcia winda. Guziki wciska ktos z obslugi. Hello, good morning? Jak sie pani podoba nasze muzeum? Do tego usmiech, dzieki ktoremu robi sie jeszcze milej.

Zostal nam do zwiedzenia jeszcze jeden przybytek, czyli lazienka. W kazdej damskiej jest miejsce na przewiniecie dziecka. W niektorych meskich, jak pokazuja znaczki, bo ja tam nie wchodze, rowniez. Do tego dodatkowy pokoj do opieki nad dzieckiem. Mozna przewinac i w spokoju nakarmic.

Wychodzimy z klimatyzowanego muzeum na zar. Bo to juz nie upal. Idziemy do ogrodu rzezb. Dla Pelcia i tak najwieksza atrakcje stanowi... fontanna.

My idziemy dalej czyli do Muzeum Historii Naturalnej.
Znow bramki, sprawdzanie toreb, wszystko wyciagamy. W butelce mamy zrobiona herbate mietowa. Mozemy wypic przed muzeum lub wylac lub wyrzucic calosc. Wpuszczaja tylko z woda. Ok. Jestesmy w srodku. Na samym dole w centrum wita nas slon. Kierujemy sie w strone Afryki. Z glosnikow slychac odglosy burzy. Mamo, mamo, boisz sie burzy?! Tradycyjne eksponaty i te mniej. W podlodze sa ekrany, caly czas sa jakies filmiki. Julci bardzo sie podoba chodzenie po nich. 'Przeszlismy' po nich dobre kilkanascie minut. Wszedzie napisy dotknij, pociagnij, sprawdz, wcisnij guzik. Pytania - po odpowiedz trzeba siegnac. Hipopotam plywajacy w wodzie, gdy sie pociagnie za raczke, woda znika.
Jest tez pokoj dla dzieci, gdzie mozna zostawic dziecko pod opieka innych osob. Ksiazeczki, eksponaty, mikroskopy, troche jak w przedszkolu, ktore byloby b. edukacyjne. Stroje do przebierania sie, lustra, globusy, szkieleciki, wypchane zwierzatka. Taka sala do biologii, gdzie mozna wszystkiego dotknac (i nie dostac uwagi do dzienniczka), tylko ze dla zupelnych maluchow.
Stamtad idziemy do 'kina' czyli salki, gdzie mozna obejrzec film o ssakach. Jestes owlosiony? masz w uchu kosci? karmila cie mama mlekiem? To jestes ssakiem. Pelek oglada najpierw z Andrzejem, pozniej drugi raz, juz sam, w pierwszym rzedzie, razem z amerykanskimi dziecmi. Siedzimy sobie troche dalej, z boku na laweczce, Julka spi w wozku i... Pelek wydaje sie taki duzy. Kiedy to minelo?
W sali 'wiecznej zimy' jest z metalu zrobiona wiewiorka, ktorej mozna dotknac, aby przekonac sie, jaka ma temperature zahibnerowane zwierzatko. Dalej zabawka z pieskami, bialym i czarnym i spadajacym sniegiem (jak u nas kule, ktore sie patrzasa i pada snieg), tego bialego zupelnie nie widac. Pelek najpier 'robi burze sniezna' a pozniej czeka az sie wszystko na tyle uspokoi, zeby mozna bylo znalezc bialego pieska. Niezla zabawa. Nam tez sie oczy smieja.
Idziemy dalej, czyli do zwierzatek prehistorycznych. Mozna sie poczuc jak w Jurajskim Parku. Na gorze muzeum wszystko, co by moglo zainteresowac geologa, kamyczki, mineraly, diamenty. Wszystkiego nie udalo nam sie zobaczyc, ogrom tego wszystkiego poraza, tu trzeba by miec tygodnie a nie godziny na zwiedzanie. Mnie najbardziej porusza to, ze dzieci tu sa mile widziane, ze to dla nich, ze wlasnie naucza sie poprzez pytania, rozmowy, okrzyki zdziwienia a nie w muzeum nalezy byc cicho, ze mozna dotykac wielu rzeczy do woli, ze guziki, kolka, drazki sprawiaja, ze czlowiek, maly czy duzy, bawi sie tym wszystkim. Wiedza mimochodem sama wchodzi.

Wracamy na dworzec, bo stamtad odjeadza busik do hotelu.

Po drodze zatrzymuje sie przy nas policjant. W pierwszej chwili myslimy, ze cos nie tak zrobilismy, nie w tym miejscu przeszlismy, a tu sie okazalo, ze pod Kapitolem jezdzi sobie taki patrol i dzieciom rozdaje... odznaki policyjne. Tak wiec dzieciaki, nawet mala Julcia, zostali mianowani na junior policeman i obklejeni odznaka.

Na busik czekamy dlugo, na upale. Nie wiemy, czy przegapilismy jakis czy nie. Dzis rano chyba dobrze uslyszelismy every half hour. O 15 busika nie bylo, przyjechal o 15.30. W internecie marudzili, ze czasami z busikami cos jest nie tak, ale wolalabym sie o tym nie przekonywac na wlasnej skorze z dwojka malych dzieci przy takich upalach.

Do hotelu docieramy zmeczeni, ale wrazen bylo sporo.

No comments: