Sunday, August 20, 2006

29.07 - w galerii

29 lipca 2006, sobota, Waszyngton

Dziś już bez szaleństw, jedziemy do centrum o 10. Teoretycznie można się polenić, ale o 6.20 Julka się budzi, o 6.40 wstaje na dobre budząc przy okazji Pełka, koniec laby, do roboty. Na śniadanie schodzimy od razu, czyli o 7. Wracamy do pokoju na Małych Einsteinów. Po bajce powoli się szykujemy na naszą wyprawę.

Dziś chcemy zwiedzić Narodową Galerię Sztuki, ale... nie wiemy, ile Paweł wytrzyma. Kiedyś jego ojca trzeba było 'ciagnąć' po tego typu obiektach, teraz to on ma podobny kłopot z własnym synem. :D

Na początek malarstwo francuskie 'małego formatu' i pierwsze prace impresjonistów. Przechodzimy do drugiej części, tam zbieram wszystkie możliwe informacje o atrakcjach dla dzieci. A więc w wybrane dni przewodnik opowiada bajki o różnych malarzach, jedna z nich jest o znanym nam panie Canaletto, tutaj przedstawianym jako ten, który malował Wenecję. O Warszawie ani słowa. Pełek wymięka przy malarstwie średniowiecznym, ja więc z zaśniętą Julką w wózku zostaję a panowie idą do Muzeum Historii Naturalnej, a wcześniej szukać czapeczki. Tycjan, Leonardo da Vinci, Rembrandt, El Greco... Zdjęcia pstrykam 'swoim': św. Paweł, św. Andrzej, św. Anna, św. Łucja...
Na korytarzu, zupełnie z boku, na klatce schodowej, z której chyba nikt nie korzysta stoi sobie samotnie św. Jan od Krzyża. I wraca pytanie, czy tak powinno być? Z jednej strony rozumiem, że podziwiamy dzieła sztuki, ale nie powstawały one jako sztuka dla sztuki.

Umówiliśmy się w muzeum, gdy widzę, że Julka już zaczyna szaleć - zaczepia wszystkich strażników, ja w jedną stronę, ona w drugą, to znaczy, że trzeba sie ewakuować. A ja może widziałam 1/4 wszystkiego.
Spotykamy się wszyscy przy robalach. Julka oczarowana - motylki, termity... obok nas stoi pani ze słoikiem, w środku coś tam chodzi, można podejść, dotknąc, kobieta opowiada o danym robaczku. Raj dla dzieciaków. Pełek znów chce iść do Air and Space Museum. Ale o tej porze to aby wejść, trzeba się naczekać w długiej kolejce - rezygnujemy.

Za to Pełcia czeka kolejna atrakcja - prawdziwa karuzela na konikach z muzyką. Sam idzie i wsiada na wybranego jeszcze wcześniej konika. Widać, jaki jest przejęty, w ogóle na nas nie patrzy. I dopiero przy którymś z kolei okrążeniu macha do nas rączką. To on już jest taki duży...? Wracamy na dworzec, po drodze Kapitol, a tam, bo to sobota, nowożeńcy robią sobie ślubne zdjęcia. Tutaj z dodatkami bordowymi, druhny w jednakowych sukniach, dziewczynki małe od niesienia welonu mają sukienusie z tego samego materiału, co druhny, pan młody też ma kamizelkę tego samego koloru... Niedaleko druga para, tym razem z ciemnozielonymi akcentami.

Wracamy do hotelu na nasz obiad. Temperatura spada do 88 st. idziemy więc na spacer.

1 comment:

Anonymous said...

... nie moglam sobie przypomniec drugiej slynnej galerii sztuki we Florencji: Pitti. W Uffici i Pitti doznalam olsnienia, ogladajac Rafaella, Giotto, Michelangelo, Tycjana, Boticellego i tylu innych, znanych wczesniej tylko z albumow. Ale we Florencji bylismy bez dzieci.